Miłość, którą rozlewa Duch Święty

w sercach ludzkich;

Miłość, która uwielbia i służy,

zło zwycięża dobrem,

wszelki ciężar, ból i trud czyni lekkim,

smutek i gorycz zamienia w radość i słodycz

- niech w wymiarze indywidualnym,

wspólnotowym i apostolskim

stwarza klimat nieba na ziemi.

(z Konst. Zgrom.)

 

 


Bądź dla innych znakiem
i żywym narzędziem
miłosiernej miłości i dobroci Boga Ojca,
ofiarnej miłości Syna,
pokoju i radości Ducha Świętego

Im bardziej zbliżamy się do Chrystusa, tym bardziej tworzymy wspólnotę.

WSPÓLNOTA

Bardzo istotnym dla wspólnoty darem – jest dar wysłuchiwania innych.

Ludzie, którzy od dawna żyją we wspólnocie, zapominają często o tym, co we wspólnocie najpiękniejsze.

Pochłania ich codzienna praca, albo wpadli w rutynę. Tak, jakby trochę zatracili łaskę zachwytu.

Wystrzegajmy się mniemania, że sami wiemy wszystko najlepiej. Uczmy się od tych, którzy doświadczyli spraw ludzkich i Boskich i od wielu lat idą wiernie za Jezusem.

Jednym z najwspanialszych darów spotykanych we wspólnotach jest gotowość do służenia.

Ludzie obdarzeni tym darem ufają odpowiedzialnym i przyjmują każde obowiązki, jakie im zaproponują.

W życiu wspólnotowym często oczekujemy zbyt wiele od innych, a to nie pozwala im poznać się i zaakceptować takimi, jakimi są.

We wspólnotach żyją również ludzie głęboko zranieni w swej psychice.

Wielu ludziom dane jest przeżyć całe życie z tymi zahamowaniami i barierami.

Są dziećmi Bożymi i Bóg może działać przez nich i z nimi dla dobra wspólnoty.

Nie szukajmy idealnej wspólnoty. Kochajmy tych, których Bóg postawił obok nas.

Właśnie z nimi mamy tworzyć jedno i żyć w bliskości.

Wspólnota jest zbudowana z delikatności, jaką okazują sobie ludzie w życiu codziennym.

Składa się z drobnych gestów, usług i poświęceń, które stale potwierdzają: „jestem szczęśliwy, będąc z Tobą”. Budujemy wspólnotę wykorzystując nasze dary.

Nie dochowując wierności swemu darowi szkodzimy całej wspólnocie.

Każdy odnajduje swoje miejsce we wspólnocie zgodnie ze swym darem. Jest, więc nie tylko użyteczny, a wręcz niezastąpiony i niezbędny dla innych.

Tylko tak mogą zaniknąć zazdrość i rywalizacja.

Ważne dla wspólnoty jest słuchanie drugiego człowieka – słuchanie serdeczne i pełne szacunku, które odnajdzie w nim to, co najprawdziwsze i najpiękniejsze.

Istnieje pewien szczególny dar, o który musimy prosić Ducha Świętego: dar jedności.

Lepiej czasem kontrolować swoje postawy wobec drugiego człowieka, niż uprawiać pokuty.

Treść rozpraszającej myśli wskazuje na poważny problem.

Jeśli nie możemy uczynić nic wielkiego, niech nasze wspólnoty będą przynajmniej znakiem nadziei, dowodem, że miłość jest możliwa.

Często zapominamy, że podstawą życia we wspólnocie jest zaufanie i szacunek, głęboka miłość i wzajemna akceptacja.

Napięcia we wspólnocie często wynikają z tego, że ludzie żywią bardzo różne oczekiwania, o których nie mówią głośno.

Wspólnotę przeżywamy w pełni wtedy, gdy uświadomimy sobie, że nie jesteśmy w niej dla siebie; żyjemy we wspólnocie po to, by przyjmować dar Boży, aby Bóg nasycił spragnione serca.

Wiele trzeba czasu i wiele oczyszczeń, aby serce przeszło od egoizmu do miłości, od „wspólnoty dla mnie „do „ja dla wspólnoty” i do wspólnoty dla Boga i potrzebujących.

Aby kochać trzeba stale umierać dla swych poglądów, dla wrażliwości i wygody.

Dwa wielkie niebezpieczeństwa dla wspólnoty to „przyjaciele” i „wrogowie".

Jeśli pozwolimy, by kierowały nami emocje, bardzo szybko powstaną między nami klany, grupki osób mniej lub bardziej zamknięte w sobie i zablokowane wobec innych.

Ludzie, którzy krytykują innych i wspólnotę, szukając wspólnoty idealnej, często uciekają w ten sposób przed własnymi wadami i słabościami.

Jean Vanier

 [1]  2  3  4  5  6  7  8  9  10  11  12  13  14  15  16  17  18  19  20  21  » 

Powrót

ŻYCIE WE WSPÓLNOCIE

 

 

 Amalorpavadass
tłum. Piotr Szewczuk SVD

We wspólnocie musi funkcjonować władza ciesząca się autorytetem.

Niemniej konieczne jest, aby nie tylko władza, ale każdy z członków wspólnoty szanował jeden drugiego.

Musimy sobie uświadomić, że jedność to nie wojskowy rygor, to nie ustawianie wszystkich pod przysłowiowy „sznurek”.

Wychowawca, chcący ustawić wszystkich wychowanków w jednym szeregu, według jednego, sztywnego modelu, bijący na alarm, przy naruszaniu przez wychowanków drobiazgowych zwyczajów i przepisów, daje wyraz ciasnemu spojrzeniu na rzeczywistość.

Miłość braterska nie może ograniczyć się tylko do tolerancji ludzi, którzy nie nadepnęli mi na odcisk.

Miłość braterska powinna objąć swoim szacunkiem także, być może, zupełnie od mojego odmienny, ideał zakonny współbrata, współsiostry, nie zarzucając każdemu, kto nosi koloratkę na odwrót, braku ducha zakonnego.

Boża miłość zgromadziła w naszej wspólnocie zakonnej ludzi o różnych darach, o różnych temperamentach.

 

BUDOWANIE WSPÓLNOTY

Życie zakonne powinno być znakiem kościelnej wspólnoty, znakiem stanu doskonałości w Kościele, jej pełności i wypełnienia, pełności i dojrzałości – uniwersalna wspólnota ludzi między sobą i ludzi z Bogiem oraz z całym światem – zgromadzeniem narodów z czterech krańców świata, wspólnotą jednego ludu. Królestwo Boże, które jest w nas i wokół nas, nie jest jeszcze w pełni, będzie tak w ostatecznym dniu. Zakony są znakiem nie tylko Kościoła w jego rzeczywistości ziemskiej, lecz również znakiem par excelence Kościoła niebieskiego, eschatologicznego, znakiem takiego stanu, kiedy zburzone zostaną wszystkie mury podziałów, zniesione będą bariery, dojdzie do pojednania każdego z każdym, wyzwoli się z wszelkich form niewolnictwa i wyobcowania oraz ludzie stworzą jednolitą wspólnotę. Jest to ideał. Nie znaczy to jednak, że może to być już teraz zrealizowane. Mamy to realizować. Istotą eschatologiczną Kościoła i życia zakonnego jest dawanie przedsmaku i substancjalnego antycypowania tej ostatecznej rzeczywistości.

Osobiście znam z doświadczenia wiele takich instytucji; z wieloma miałem kontakty. Znam wiele zgromadzeń, spotkałem setki ojców, braci i sióstr, i widziałem, że wielu z nich jest szczęśliwych, ale również wielu nieszczęśliwych. Gdy spoglądam wstecz i rozważam moje spostrzeżenia, to dochodzę do wniosku, że problemem numer 1 dla nich wszystkich jest problem wspólnoty. Kapituły generalne, prowincjalne, zwykłe i specjalne odbywają się zgodnie z regułami zakonnymi. Konsekwentnie zainicjowano i wprowadzono odnowę, opracowano nowe Konstytucje i dyrektoria, nowe formy autorytetu i zarządu, nowe struktury itd. Czy przez to rozwiązaliśmy wszystkie nasze problemy? Naszą główną troską i rdzeniem odnowy religijnego życia jest wspólnota i to wspólnota na poziomie całego zgromadzenia oraz na poziomie wspólnoty lokalnej i indywidualnej. Jeśli rozwiążemy ten problem, to będą rozwiązane i inne problemy.

Co widzimy, kiedy wchodzimy do zgromadzenia, klasztoru czy parafii? Natychmiast zauważamy, czy jest tam duch wspólnotowy czy nie, czy ludzie tam żyjący są szczęśliwi czy nie. Na podstawie mojego doświadczenia – co słyszałem i widziałem – że niektóre wspólnoty stały się dosłownie piekłem. Zauważa się całkowity rozłam i niezdrową rywalizację pomiędzy członkami. Czyż nie słyszeliśmy, że oni czują się strasznie samotni? Nawet podczas rekreacji, posiłków, wtedy kiedy siedzą razem blisko siebie, czują się samotni.

Sformułujmy problem następująco. W naszych zgromadzeniach i domach zakonnych posiadamy struktury, wyznaczony zakres prac, styl życia wspólnoty, wszystko to, co ma wspierać i budować wspólnotę, być jej znakiem, np. porządek dnia, ćwiczenia duchowe (Msza św., brewiarz i inne modlitwy), posiłki, rekreacja, praca, reguły i inne jeszcze zarządzenia. Istnieje cała gama środków i sposobów ułatwiających tworzenie wspólnoty, trzeba tylko, by członkowie wspólnoty to sobie uzmysłowili.

Lecz i tak ludzie czują się samotni, nie odczuwając sensu przynależności do siebie: samotni, odizolowani, oddzieleni, w ciągłym napięciu i konflikcie, dlatego w cierpieniu i agonii. W rzeczywistości nadal jesteśmy indywidualistami, wyspami, nomadami, nadal nie posiadamy wspólnoty. Dlatego też praktycznie nie istniejemy: czy w ogóle kiedykolwiek istnieliśmy, a przecież biologicznie żyjemy.

Źródło problemu

Życie ludzkie bez wzajemnych powiązań nie powinno się nazywać życiem. Można więc śmiało stwierdzić:

1 Nie mamy autentycznej wspólnoty w większości naszych zgromadzeń; parafii, plebanii i rodzin. Dlaczego tak jest? Człowiek jest w istocie nieśmiały, nawet największy ekstrawertyk. Każdy ma silny popęd samozachowawczy, stara się zachować prawo do swojej prywatności. W sytuacji, kiedy jesteśmy w obrębie siebie, to stale jesteśmy w potrzebie bycia otwartym i związanym z drugimi.

2 Nie posiadamy wspólnoty, dlatego że brak jest osób i odwrotnie.

3 Jeśli nie ma osób i wspólnoty, to nasuwa się pytanie, co stanowi o istocie zakonu, klasztoru, parafii czy rodziny? Co się rzeczywiście tam dzieje. Jeśli tak, to co łączy nas we wspólnotę, biorąc nas takich, jacy teraz jesteśmy'? Co czynimy, by budować wspólnotę''

Głównym członem rozwiązania tego problemu będą odpowiedzi na poniższe pytania:

1 Czy znamy różnicę pomiędzy 'osobą' a 'rzeczą’? Co to jest osoba? Czy jesteśmy osobami? Czy pozwalamy osobom istnieć? Czy osoby mogą wzrastać i się rozwijać, dojrzewać i stawać się osobami w naszym środowisku i otoczeniu?

2 Jeśli znajdują się osoby, jeśli ludzie chcą stać się i być osobami, to jak powinni wzajemnie współistnieć? Jaki rodzaj współistnienia wbuduje ich we wspólnotę?

3 Jeśli zasadą współistnienia jest ufność i miłość, to czy wiemy jak kochać? Jeśli nie, to czy możemy uczyć się kochać?

Zanim zbadamy, jak potrafimy budować wspólnotę, musimy przede wszystkim wiedzieć, jak istniejemy w naszych tak zwanych „wspólnotach”.

II. Obecna relacja (wzajemne stosunki) w naszych grupach i naszych rodzinach

1. Podział ludzi, depersonalizacja lub zestawienie i używanie osób jako rzeczy.

Tak postawione zagadnienie redukuje ludzi do rzeczy! Nie można tego nazwać wzajemnymi stosunkami (wzajemne stosunki z istoty swej odnoszą się do osób a nie do rzeczy). Jest to raczej zestawienie obok siebie przedmiotów takich, jak np. tu 4 krzesła i tam 3 krzesła, które są ustawione w rzędy, prosto, kwadratowo, w elipsę, w koło. Osoby stanowią strukturę utworzoną zgodnie z ich temperamentem i charakterem, funkcjami i statusem, zgodnie z potrzebami i aspiracjami: struktury umysłowe, fizyczne, grupowe. W takiej sytuacji ktoś może być „zestawiony" ani pokojowo, ani buntowniczo, czyli według czyichś upodobać i pragnień.

a) Ktoś może powiedzieć: „Muszę żyć w tym domu, z tą grupą ludzi; muszę poruszać się, działać i żyć z tą grupą ludzi; muszę poruszać się, działać i żyć w tej strukturze osób i grup, tak więc muszę się jakoś zachować, by iść razem z nimi i jakoś muszę osiągnąć sukces i być szczęśliwy. Co zrobię? Włączam się w działanie, wchodzę w struktury, starając się wprowadzać najmniej zakłóceń i niepokoju – istotnie nie wolno mi nikogo niepokoić. Będę żyć pokojowo. Innymi słowy, akceptuję strukturę osób po to, by zapewnić sobie bezpieczeństwo i mieć najmniej problemów. Raz jeszcze mówię sobie: „Muszę zostać zakonnikiem lub księdzem; albo jestem księdzem lub zakonnikiem, żyję więc w takiej grupie ludzi, w tym zakonie, w tym klasztorze. A więc, co z resztą spraw? Jak długo mogę żyć w zgodzie z przełożonym, z moimi parafianami albo współpracownikami". Podobnie jest w rodzinie: „Zawarliśmy małżeństwo, jesteśmy mężem i żoną; nic tu nie można zmienić. Więc dźwigamy ciężar dnia". Klasyfikujemy ludzi na kategorie. Jedni mi odpowiadają, drudzy nie; dlatego jednych akceptuję, drugich odrzucam; aczkolwiek jest to niepozytywna forma, gdyż unikam spotkania, aby nie było konfliktu. W takich nowych ramach mojego życia zgodnie ze sporządzoną klasyfikacją ludzi, i utworzoną z nich strukturą, staram się żyć i mogę pokojowo koegzystować.

b) Druga postawa – postawa porywcza. Ktoś ma temperament i charakter porywczy. Dla przetrwania łamie istniejące struktury osób i tworzy nowe, starając się innych dostosować do siebie. Taka osoba mówi sobie: „Dlaczego mam wejść do istniejącej już struktury? Zbuduję własną strukturę i dopasuję każdego do godnego mnie”.

Co teraz się dzieje w tych dwóch przypadkach? Taki ktoś zaczyna manipulować ludźmi, przerzucać nimi jakby były to rzeczy: eksploatować ich i używać według swojej woli jak gdyby używał krzesła, zgodnie z indywidualną potrzebą, pragmatycznym punktem widzenia. Dla niego ludzie mają wartość tak długo, jak pasują do jego ram. Kiedy ich już nie potrzebuje, wtedy jako bezużytecznych odrzuca od siebie i niszczy. Tak więc, kiedy troszczymy się o siebie i uważamy innych za rzecz, wtedy nie ma mowy o wzajemnej relacji, a jeśli nie ma wzajemnych relacji, to również nie może być wspólnoty.

2. Współistnienie (koegzystencja)

Drugą formą egzystencji jest koegzystencja. Wszystko jest tu podobnie jak wyżej z tą tylko różnicą, że kontakt osoby z drugą osobą odbywa się na płaszczyźnie osoby a nie rzeczy. Współistnienie jest tylko eufemizmem. Zamiast mówić, że jest zimna wojna, mówimy, że koegzystujemy. Koegzystencja jest wzajemnym tolerowaniem się, żyjemy ze sobą obojętnie, zimno, brak konfliktu i gorącej wojny – coś negatywnego wyrażamy pozytywnym terminem.

3. Istnienie zamaskowane: pozorowanie i bycie, odgrywanie komedii; podwójne bycie, blef, hipokryzja, nieszczerość.

Trzecia forma egzystencji jest maską egzystencji. Ktoś żyje równocześnie dwóch w światach. W jednym ręku posiada swój mały świat, który sam tworzy i podziwia, który ochrania i ukrywa, pieści, cieszy się nim, broni go przed mieszaniem do niego innych, broni go przed atakami i penetracją. Do tego świata ucieka i wchodzi wtedy, kiedy chce; pozostaje w nim tak długo, jak tylko to możliwe. Nie może być jednak zbyt długo sam ze sobą w tym swoim świecie. Potrzebuje wrócić do społeczności. Kiedy musi wejść, nakłada maskę, tak jakby nakładał sutannę (habit) – to jest publiczny widok. Tak więc żyje w dwóch światach, posiada podwójne istnienie, dwa wymiary wartości, podwójny wymiar życia i dwa wzory zachowania. Jeden jest rzeczywistością, drugi dramatem, ludzie są związani tylko z dramatyczną osobą a nie rzeczywistą, np. mój przełożony: wiem, co on lubi, a czego nie, wiem również, każdy przełożony chce zgody. Zachowuję się więc tak a tak, zgodnie z wolą przełożonego. Czyniąc tak, osiągnę to, czego chcę. Jestem spokojny. Daję sobie dobrze radę. Tak więc mamy jedną maskę albo różne maski zależnie od potrzeby. Jeśli druga osoba jest takim samym typem jak ja, to wówczas mamy do czynienia z wzajemną relacją między dwoma maskami, dwoma pozorami, dwiema etykietkami, dwoma dramatycznymi osobowościami, polityką między dwoma dyplomatami. Jeden nie może przeniknąć maski drugiego, powoduje to raczej podział a nie łączność osób Jest to ciągła gra na scenie. Nie ma to nic wspólnego z wzajemną, autentyczną relacją.

4. Paternalizm (maternalizm lub infantylizm), niepełnoletniość.

Niektórzy ludzie zachowują się jako niepełnoletni lub dzieci i pozostają w tym stanie nawet wtedy, kiedy fizycznie wkraczają w wiek dojrzały. Taki infantylizm albo poczucie małoletniości jest wynikiem paternalizmu, maternalizmu, a czasem fałszywie pojętego braterstwa wśród ludzi. Ktoś przyjmuje postawę przełożonego, matki, ojca, starszej siostry lub starszego brata. Oznacza to całkowite podporządkowanie ich sobie - uzależniona osoba nigdy nie będzie sobą, nie rozwinie się i nie stanie się osobą. Jeśli chcesz upodobnić się do tego lub owego, to patrz na nich. Innymi słowy, chcemy się całkowicie upodobnić, być duplikatem lub potrójnym obrazem siebie samych. Takie osoby nigdy nie będą się rozwijać w swej osobowości i nie staną się dojrzałe. W niektórych zakonach siostry muszą zwracać się do przełożonej we wszystkich sprawach!

Wszystkie ukazane 4 formy egzystencji są zaprzeczeniem wzajemnej relacji, zaprzeczeniem pojęcia osoby, a co za tym idzie, nie ma tu prawdziwej wzajemnej relacji, nie ma wspólnoty. Do zbudowania prawdziwej wspólnoty potrzebne są prawdziwe osoby i prawdziwa wzajemna relacja. Krótko mówiąc, międzyosobowa relacja stanowi wspólnotę.

Jednym z powodów, dlaczego zawodzimy w budowaniu wspólnoty, jest przekonanie, że przesądzamy o wspólnocie, przesądzamy o osobach i o ich wzajemnych powiązaniach. Nie jesteśmy jeszcze osobami, musimy wzrastać w osobowość. Podobnie, nie jesteśmy jeszcze wspólnotą, mamy ciągle tworzyć i odnawiać wspólnotę; że śpiewamy wspólnie pieśni, że tworzymy pewne struktury wspólnotowe, to nie znaczy, że możemy suponować, iż ona już rzeczywiście istnieje. A więc, jeśli chcemy budować wspólnotę, musimy powiedzieć sobie każdego dnia: „to nie jest jeszcze prawdziwa wspólnota". Tak samo na początku Mszy św.: „to nie jest jeszcze prawdziwa wspólnota". Potrzebujemy stać się jednością. Podobnie musimy mówić: „Tutaj nie ma Boga ani tam, jeszcze Go nie odkryłem". Wtedy zaczniemy Go poszukiwać. Jeśli uważamy, że znaleźliśmy Boga, wówczas ogarnia nas chęć spoczęcia na laurach. W przeszłości zbyt wyraźnie uznawaliśmy za pewnik Boga, Jezusa Chrystusa, zakon, wspólnotę. Gdzie mamy do czynienia z samozadowoleniem, tam nie ma postępu. Nawet kiedy osiągnęliśmy pewną głębię jedności między osobami, to również musimy powątpiewać, zadając sobie pytania, ponieważ człowiek w istocie nie jest w relacji spontaniczny i może być pielgrzymem na pustyni, zamkniętym w sobie, samotną wyspą. Może zamknąć się w sobie. Taka jest nasza rzeczywistość.

III. Prawdziwa relacja międzyosobowa (dla ustabilizowani pogłębienia jako podłoże i źródło wspólnoty)

Dociekania na temat osoby i wspólnoty:

Najpierw weźmiemy pod lupę problemy wspólnoty. Później przeanalizujemy nasze życie według poniżej opisanych czterech sposobów naszego stylu życia. Stwierdzimy, że te wzory nie mają nic wspólnego z wzajemną relacją w ścisłym słowa tego znaczeniu. Ponieważ jest tak rzeczywiście, rozważmy problem, jak taką wspólnotę zbudować.

a) Musimy stać się osobami;

b) Musimy wzajemnie współżyć jako osoby. Kiedy znajdą swoje miejsce te dwa elementy, wówczas mamy do czynienia z wspólnotą. Stąd istota wspólnoty polega na międzyosobowych relacjach. Pojęcie międzyosobowej relacji" tutaj i w całym wykładzie jest używane w ścisłym słowa tego znaczeniu.

Osobę powołuje się dla wspólnoty i wspólnotę powołuje się dla osób. Osoby i wspólnota nie są sobie przeciwstawne, lecz ze sobą współdziałają dynamicznie, starają się dociekać prawdy. Łamiąc jeden element, łamiemy i drugi: eliminując osoby, eliminujemy wspólnotę i odwrotnie. W przeszłości uważano, że należy łamać, uśmiercać, krzyżować i zabijać w człowieku osobowość, aby zbudować wspólnotę. Było to błędne stanowisko. W istocie prawda jest właśnie odwrotna. Osoba nie może istnieć bez wspólnoty, ponieważ tylko wewnątrz wspólnoty istnieje związek jednej osoby z drugą, toteż wspólnota czyni kogoś osobą i staje się on osobą. Jakże bowiem inaczej ktoś może odnieść się do drugiego?

Spróbujmy jeszcze raz przemyśleć tę prawdę.

a) Osoba stanowi źródło wzajemnych relacji, uwielokrotnia je i stanowi całą gamę tych wzajemnych relacji;

b) także wspólnota odnajduje się we wzajemnych relacjach osób, i poprzez międzyosobową relację tworzy wspólnotę.

Mając to wszystko na uwadze rozważmy: czym jest osoba i co oznacza wzajemna relacja i jak stworzyć tę międzyosobową relację, która byłaby podstawą wspólnoty.

Czy mamy do czynienia z osobami? Czy jesteśmy osobami?

Staliśmy się kapłanami, siostrami, braćmi. Po co? Po to, by posiąść całkowitą wolność od wszelkich przechodzących rzeczywistości, które nas wiążą i tłumią naszą dążność do realizowania pełnej, rozwiniętej i dojrzałej osobowości. Co się jednak dzieje, gdy ktoś wstępuje do seminarium lub zakonu? Ktoś decyduje się wypełnić pierwszy warunek na drodze do kapłaństwa, zostania siostrą lub bratem, a przez to jest łamany w swej osobowości. Uważano, że ktoś stawał się lepszym seminarzystą, lepszym zakonnikiem w miarę jak przełamywał swoją osobowość. Na przykład jeśli ktoś okazywał, co lubi, a czego nie lubi, mówił o swoich aspiracjach i potrzebach, chciał być po prostu sobą itd., był uznawany za egoistę, posądzano go o arogancję, ambicję i ducha niezależności. Przełożeni i koledzy lansowali opinię: jeśli jest już ktoś taki a taki w nowicjacie lub w seminarium, to co z niego będzie, gdy będzie w ślubach, bratem, siostrą lub kapłanem? Jeśli nawet ktoś wstąpił do zakonu lub seminarium, aby wyzwolić się w pełni od wszelkich nacisków i więzów, aby wzrosnąć i całkowicie rozwinąć poczucie swojej osobowości, co znajduje, wchodząc do takiej wspólnoty? Znajduje tam zasadnicze struktury i wzory, zobowiązania i reguły, ograniczenia i zakazy wszelkiego rodzaju, restrykcje przytłaczające ludzi, odbierające im osobowość i człowieczeństwo. Być człowiekiem uduchowionym, świętym znaczy być nieludzkim lub odczłowieczonym. Jeszcze mamy czelność wyznawać wiarę we Wcielenie Słowa Bożego!

 Co to znaczy być osobą?

Jakie są wymagania bycia osobą?

Oczywiście podstawowym pytaniem jest, co trzeba zrobić, by uznano nas za osobę i jak rozpoznać, że inni są osobami. Osoby są obdarzone wrażliwością i uczuciami, godnością i przeznaczeniem, cieszą się z należnych im praw i obowiązków, mają prawo do równości, wolności i odpowiedzialności. Uczucia i prawa muszą być uznane i respektowane. Wolność i odpowiedzialność tylko wtedy będzie zagwaran­towana, kiedy będzie dana ufność. Jeśli wszystko to ma miejsce, wówczas musi mieć pełną autonomię bycia sobą i stawania się sobą, musi być osobą i stawać się osobą. Co więcej, osoba ma w sobie coś z tajemnicy, niewyczerpanej rzeczywistości, powo­łana jest dla długiego procesu bycia zgłębianą, rozumianą, ocenianą. Jest ona również przeznaczona do obcowania z ludźmi. Osoba nie może być myśląca, gdy jest w izolacji; osoba z istoty swej jest relacyjna. Tylko w momencie, kiedy rozpoczyna się jakaś relacja z Bogiem czy z innymi osobami, ktoś staje się i jest osobą. Życie to nie pojedyncza relacja, lecz wielkość powiązań; tak aby cała gama wzajemnych relacji została ustabilizowana i rozwijała się. Te wzajemne relacje budują, umacniają, podnoszą i promują wspólnotę. To one tworzą braterstwo i wspólnotę koleżeństwa, nadając naszemu życiu celowość i sens, czynią je jednocześnie szczęśliwym, spokojnym, bezpiecznym i rozkosznym.

 W jaki sposób należy pomóc osobie w rozwoju?

Wspólnota (społeczeństwo, rząd, stowarzyszenia, zakony, plebanie, rodziny musi dodawać odwagi swoim członkom do uświadomienia sobie wzajemnych powiązań i je wyrażać. Aby to osiągnąć, należy:

1. tworzyć atmosferę sprzyjającą wspólnocie;

2. pomagać i zachęcać, by ludzie byli sobą;

3. dawać sposobność i okazję do uświadamiania sobie wzajemnych powiązań; zachęcać do spotkań i dzielenia się; wymyślać drogi i środki umożliwiające im rozwój i pomnażać te wzajemne powiązania,

4. zabezpieczać prywatność; będąc otwartym na innych; wymagane są pewne zabezpieczenia prywatności w relacji z nimi, które dana osoba musi respektować;

5. wewnątrz większej wspólnoty należy tworzyć możliwie mniejsze grupy, gdyż bardziej autentyczna i pełniejsza współzależność jest możliwa w mniejszych grupach;

6. umożliwić małym grupom, by były otwarte na wpływ większej wspólnoty i na wymianę swoich doświadczeń, aby nie stały się zamkniętymi w sobie gettami;

7. rozwijać pomiędzy członkami grup takie postawy, które by gwarantowały prawidłową relację osób we wspólnocie. Musimy zadbać, by ta wzajemna relacja była nacechowana normalnością, była sympatyczna, w pełni zrozumiana i nacechowana ufnością i miłością;

8. rozpoznać wrodzony dynamizm każdego członka wspólnoty i warunki osobowego rozwoju poprzez:

- umożliwienie skutecznego rozwoju osobowości

- pomoc w rozwiązywaniu czyichś problemów i osiągnięciu wartości, które przemawiają do danej osoby, w rozwiązaniu czyjejś sytuacji życiowej i wypełnieniu ;jego aspiracji

- stawianie czoła wezwaniom

- branie ryzyka

- rozwijanie talentów i charyzmatów, zapewnienie wykształcenia, dostępu do kultury i możliwości wyrażania się.

Tego wszystkiego ma prawo oczekiwać osoba od wspólnoty. Wspólnota zaś, która warta jest takiej nazwy, powinna umożliwiać swoim członkom realizowanie tego.

IV. Warunki kształtujące takie międzyosobowe relacje, które budują wspólnotę

Człowiek budujący wspólnotę powinien być: 1) wrażliwy, 2) otwarty, 3) dzielący się (przyjmujący i dający), 4) powołujący innych do istnienia, 5) dążący do wolności, zaufania i wzajemnego zrozumienia, 6) miłości.

1. Wrażliwość

Na pierwszym miejscu człowiek musi być wrażliwy. Wrażliwość jest świadomością innych i rzeczywistości drugiego obok siebie. Wiele razy, uważnie obserwując nasze i innych zachowanie, zauważamy, że myślimy i mówimy oraz reagujemy tak jakby nikogo obok nas nie było, mimo że faktycznie jesteśmy otoczeni innymi ludźmi. Sam fakt, że jeden człowiek siedzi obok drugiego, często nie robi wrażenia, nie wpływa na nas. Jeden obok drugiego może siedzieć godzinami i nie wypowie nawet jednego słowa. Oto negatywna odpowiedź na pytanie, co oznacza określenie, że osoba jest wrażliwa.

Wrażliwość to nie tylko to, że my jesteśmy świadomi istnienia innych, ale także potrzeba zauważenia, że oni mają swoje uczucia. W przeszłości popieraliśmy rezygnację z uczuć pod pretekstem tzw. „dobrej intencji". Te „dobre intencje" często były w skutku „złe". Często słyszeliśmy powiedzenie: „chciałem dobrze", „miałem tylko taką a taką intencją", „nie pragnąłem niczego, jak tylko czynienia dobra". Tymi „dobrymi" intencjami ktoś mógł usprawiedliwiać swoje działanie, jakkolwiek przynosiło wiele urazów i to w imię tak zwanej dobrej intencji.

W praktyce dobre intencje często mają wręcz odwrotny skutek do wrażliwości. We wzajemnej relacji nie jest tak ważną rzeczą, co ktoś rozumie, ale co druga osoba czuje. Uczucie jednej osoby może być odmienne od myślenia, pojęć, intencji i przekonań innej osoby. Ma prawo powiedzieć: „Ja to tak odczuwam; odczuwam zimno, gorąco, czuję się obrażony, czuję się upokorzony; nie pytaj, dlaczego i jak. Czy mam rację czy nie, czy moja reakcja jest właściwa czy nie, to jest to, co czuję". Całe zagadnienie mieści się w tym: czy jesteśmy świadomi lub czy bierzemy pod uwagę uczucia innych ludzi? Przez wiele lat byliśmy otoczeni dobrymi intencjami. Nasze działania rozpoczynają się od naszych intencji. Podłożem naszych akcji w zasadzie i w rzeczywistości było nieprzejmowanie się tym, co ludzie lubią, a czego nie. Teraz musimy jednak zacząć myśleć inaczej. Wszyscy musimy poddać się radykalnym przemianom.

Dawniej ktoś mógł zostać świętym, mimo że brakowało mu wrażliwości i akceptowaliśmy go. Dzisiaj w personalistycznym kontekście i uznając międzyosobową relację jako bazę ludzkiej działalności, moglibyśmy zakwestionować wartość i autentyczność takiej świętości. Kiedyś było możliwe, że dwóch „świętych" mogło żyć w tym samym miejscu i domu i nie mieć ze sobą żadnych kontaktów, nie okazywać sobie ani wrażliwości, ani wzajemnego zainteresowania. Dzisiaj nie możemy tego zrozumieć, ani nie jesteśmy przygotowani, aby to zaakceptować. Nie możemy dłużej uważać za świętych takie osoby, które nie potrafią się ze sobą porozumieć i wzajemnie ranią swoje uczucia. Przed Bogiem nasze motywacje mają jakąś wartość, są na nasze czasy wystarczające i On może nas usprawiedliwić i zbawić. Bóg widzi serce. Lecz jeśli nasza świętość przed Bogiem jest byciem świętym przed człowiekiem, albo nasza świętość ma mieć znak wartości świadectwa, albo nasza świętość ma wyrażać prawdziwe człowieczeństwo, albo ta nasza świętość ma ukazać, że dana osoba jest normalnym człowiekiem, dzisiaj, w takiej sytuacji musimy być wrażliwsi. Jednym z powodów, dlaczego tak wielu świętych nie wywiera duchowego wpływu na innych, a który mogą i powinni, jest to, że elementarny warunek międzyosobowej relacji - jakość wrażliwości do uczuć innych - jest przez nich ignorowana. Dlatego tak ważne jest dzielenie się z drugim sympatią i uczuciem. Apatia i obojętność są okrutniejsze niż nienawiść i przemoc, gdyż w drugim przypadku co najmniej ukaże wrażliwość i międzyosobową relację, choć w wydaniu pożałowania godnym.

Krótko mówiąc, wrażliwość jest byciem świadomym istnienia osób i ich uczuć, ich niepowtarzalności i inności, ich osobowości i tajemniczości. Są różne sposoby rozwoju wrażliwości. Większość z nas potrzebuje „treningu i programu ćwiczeń wrażliwości".

2. Otwartość

Otwartość i inicjatywa jest rezultatem tego, do czego woła wrażliwość. Ciasne myślenie, niewrażliwość i brak troski idą w parze. Normalny człowiek, który jest wrażliwy na potrzeby innych, czuje się potrzebny i jest otwarty na drugiego człowieka. Odwrotnie, człowiek zamknięty w sobie jest niewrażliwy na innych, ta niewrażliwość znieczuli go na potrzeby innych lub przynagli go do otwartości na drugiego wieka. Wiemy, że międzyosobowa relacja czyni człowieka, pogłębia i udoskonala w wymiarach otwartości jako koniecznego warunku.

Otwartość zakłada próżnię lub uczucie potrzeby, przyjęcia czegoś; wolność od uprzedzeń, nierealnych idei, pochopnych ocen, braku sprzeciwu, ukrytych planów raz już powziętych decyzji; otwartość to otwarte serce, to serce z ciała, to nowe serce.

W naszej grzeszności i udawaniu samowystarczalności odcinamy się sami od innych, zamykamy się w sobie. Stajemy się zamknięci na rzeczywistość, stajemy się wędrowcami, wyspami. Koegzystencja, poukładanie obok siebie wędrówców/wysp nie powiąże nas ze sobą, nie uczyni z nas wspólnoty. Musimy poznać nasze wrodzone grzeszne tendencje do zamykania się w sobie, do izolacji i samotności, indywidualizmu i egoizmu oraz samowystarczalności i niezależności. W takim stanie inni ukazują bycie „piekłem", natomiast podczas stanu otwartości na drugiego człowieka egoizm i samotność jest tym, co stało się „piekłem".

Oto różne przykłady praktykowania wzajemnych stosunków ludzi żyjących w jakiejś grupie lub wspólnocie.

I. Dwoje ludzi jest zamkniętych na siebie; pozostają oni niewrażliwi na siebie i tacy pozostają.

2. Jeden jest otwarty, jest świadomy istnienia drugiego; drugi jednak nie reaguje, nie odpowiada, nie otwiera się.

3. Dwaj otwierają się na siebie na początku; po jakimś czasie zamykają się.

4. Dwaj otwierają się na początku, lecz później jeden się zamyka, drugi pozostaje otwarty dłużej lub na zawsze.

5. Oboje otwarci; pozostają otwarci, lecz po jakimś czasie rezygnują z dalszej otwartości.

6. Dwaj są otwarci, jeden na drugiego, powoli lub szybko wzrastają w tej otwartości aż do pełnego poznania i pełnego oddania sobie.

7. Dwaj są całkiem otwarci; otwarci jeden na drugiego, ale zamknięci na in­nych lub na trzecią wspólnotę.

8. Dwaj są całkowicie otwarci; otwarci nie tylko na siebie, ale i na innych ludzi, i wszyscy ludzie są wzajemnie otwarci, postawy tej otwartości rozszerzają proces wzajemnych relacji.

Reasumując przedstawiamy następujące możliwości: a) wcale nie ma otwarcia, b) po jakimś czasie następuje zamknięcie się, c) pozostawanie częściowo zamkniętym, d) zamknięcie na inną wspólnotę. Oto różne powody tych postaw odnośnie do stanów wzajemnych relacji:

1. Ktoś czuje, że jest samowystarczalny i nie potrzebuje innego. Czuje fałszywie swoją autonomię i nie ma wewnętrznej wrażliwości lub dynamizmu dla innego.

2. Ktoś nie posiada powołania do wrażliwości lub dynamizmu do zewnętrznej przynależności; do braku inicjatyw i otwartości innych. Mamy tu do czynienia z oczekiwaniem na „prowokację".

3. Nadmierna troska o własną obronę; inni są widziani jako groźni, jako niebezpieczni, jako piekło. Tu jest obawa czyjegoś wybuchu z powodu niebezpieczeństwa utraty swojej prywatności.

4. Osoba jest nie przygotowana na konsekwencje wynikające z otwartości, dzielenia się i zmian. Ktoś czuje, że lepiej pozostać w „błogiej" ignorancji. Stąd opór i niezdolność do zmian.

5. Niektórzy sądzą, że nie mają się czego uczyć, czym dzielić, co dawać lub otrzymywać. Nie dowartościowują siebie i innych.

6. Osoba cierpi, ponieważ jest podmiotem zahamowań, kompleksów i obsesji.

7. Osoba staje się przedmiotem plotek, nieżyczliwych uwag lub obojętnych, względnie wrogich postaw.

8. Niektórzy nie znajdują człowieka, który byłby ufny i zdolny zrozumieć szczerość i otwartość, umiejący wypowiedzieć i przedstawić swoje idee.

9. Ktoś inny miał smutne doświadczenie w przeszłości, gdy chciał być otwartym. Czuje się zdradzony, czuje się jak królik doświadczalny oraz uważa, że zaufanie jego zostało nadużyte.

10. Jeszcze inny zbytnio nie troszczy się o atmosferę wolnego czasu, atmosferę rodzinności, nieformalności, wolności i zaufania, zrozumienia i sympatii.

3. Wzajemne dawanie/dzielenie się

a) Wrażliwość i otwartość na innych uzmysławiają nam potrzebę dawania siebie tym, którzy nas chcą, jak również brania tego, co nam dają. Otwartość jest konieczna do zaakceptowania całego daru, jakim jest druga osoba. Ta akceptacja oznacza nie tylko słowa, ale również czynność zwrotną, a mianowicie zaakceptowanie innych, aby ofiarować siebie samego. W ten sposób zaufanie i wzajemna relacja nie są niczym innym, jak tylko całkowitym przyjęciem drugiej osoby poprzez wzajemne dawanie siebie innym.

b) Ta akceptacja oznacza:

- świadomość, że mamy coś do dania;

- ofiarę; musimy zapomnieć o sobie jako motywie dawania siebie innym; nie możemy dać czegoś, co chcemy zatrzymać dla siebie. Przeciwnie, to właśnie poprzez dawanie możemy coś otrzymać;

- gotowość do zmiany, do nawrócenia się na spotkanie wezwaniom wypływającym z pokornego brania i dawania; gotowość ta jest dynamiczna, ma wpływ i wzywa do zmiany, i przemienia;

- gotowość do zaakceptowania innych takimi, jakimi są, z ich odrębnością i niepowtarzalnością;

- wiara w wartości ludzkiej osoby i przekonanie, że moje istnienie jest istnieniem dla innych.;

c) Oto niektóre przeszkody w dawaniu i przyjmowaniu (dzieleniu się):

1) Gdy chcemy i domagamy się zgodności z innymi, to oczekujemy od nich, by weszli w struktury, uznali wzory i formy; gdy uważamy siebie za model i oczekujemy, by inni byli kopią, odbitką, odzwierciedleniem, duplikatem nas samych. W ten sposób przejawia się nadmierną miłość własną, samouznanie, narzucanie raczej siebie innym niż akceptowanie innych; nie dopuszczamy, by inni byli również sobą.

Nie chcemy zaakceptować innych takimi, jacy oni są, z ich osobowością i oryginalnością, ich tajemniczością i złożonością; w ten sposób deformujemy, niszczymy strony - siebie i innych.

2) Mamy tendencje raczej brać niż dawać, albo odwrotnie: dawać, ale nie brać; wzajemność, obustronność i równość są podstawowymi warunkami do zaistnienia prawdziwej wzajemnej relacji, przyjaźni i miłości.

3) Wahamy się i obliczamy; po części dajemy i po części otrzymujemy; gotowi jesteśmy pójść nieco dalej, ale nie za daleko. Jeśli chodzi o osoby, to mamy do czynienia z zasadą: albo całkowita akceptacja i całkowite oddanie, albo nie ma nic. Osób nie można podzielić; rzeczywistość duchowa nie może być cząstkowa.

4) Nie chcemy nadmiernie upubliczniać siebie samego, by inni nie mieli zbyt wielkiego wglądu w nasze życie; chcemy zachować swoją prywatność.

4. Powoływać innych do istnienia i pozwolić nam samym być powołanym do istnienia

Jak długo jesteśmy zamknięci w sobie, niewrażliwi na problemy innych i nie jesteśmy przygotowani dawać siebie innym w taki sposób, by równocześnie być gotowym przyjąć coś od nich, tak długo nie istniejemy. Zaczyna się nasze istnienie tylko wówczas, kiedy inni zaczynają istnieć dla nas; tylko inni powołują nas do istnienia. Jak długo jesteśmy zamknięci w sobie i nie zezwalamy innym na wgląd w nasze życie, tak długo nie znamy siebie samych. Tylko drugi człowiek powie nam, jacy jesteśmy:

- przez wejścia w nas i poznanie tajemnic naszej osoby

- przez rozpoznanie nas

- poprzez ujawnienie naszych darów, talentów i charyzmatów

- poprzez wyliczenia naszych aspiracji, celów, wartości, problemów, kłopotów

- poprzez uznanie i popieranie nas; poprzez wyrażenie, sformułowanie i artykułowanie naszych kwalifikacji i możliwości

- poprzez ustosunkowanie się ich do nas

- poprzez wyzwolenie nas z samotności i izolacji, z indywidualizmu i egoizmu, scentralizowania na siebie, monotonii życia, z ciemnoty i z wszystkiego, co nas ściąga w dół, ogranicza i utrudnia nasz wzrost;

- poprzez zaufanie nam lub oddanie siebie w nasze ręce

- poprzez umiłowanie nas i uczynienie nas godnych miłości.

W ten sposób inni powołują nas do istnienia powoli, malując nasz obraz, kształtując i formując nas. Podobnie i my powołujemy innych do istnienia, wyrażając względem nich te same postawy i gesty. Tak więc przekazujemy sobie nawzajem Cienie poprzez proces wzajemnych stosunków. Istnienie jest również proegzystencją w świetle wprowadzenia innych do egzystencji. Ma to miejsce wtedy, kiedy dwoje ludzi mówi do siebie: „kocham Cię" i oznacza to, że oboje zaczynają istnieć, stwarzając taką możliwość poprzez swą miłość. Miłość lub żywotna wzajemna relacja. Miłość, sama miłość, potrafi stworzyć je zarówno w przypadku Boga, jak i w przypadku człowieka. Z tego też względu możemy powiedzieć, że Bóg nas umiłował i stworzył nas, Bóg stworzył wszystko przez miłość.

5. W atmosferze wolności i zaufania

Wzajemna otwartość i ukazywanie prawdy, wzajemne odkrywanie i dawanie jest intymną rzeczywistością, która powołuje do atmosfery zaufania i wierności, prywatności i bezpieczeństwa, ochrony i pewności. Wszystkie przeszkody, które mogłyby uniemożliwiać taką otwartość, taki rozwój, taką możność dawania siebie i takiego bycia sobą w konkretach z innymi, muszą być usunięte. Oto one:

1) przymus, siła, spychanie, staczanie;

2) nadmiernie podkreślanie autorytetu;

3) reżim wojskowy, poszufladkowanie, sztywność struktur, zbytnia formalność;

4) restrykcje, ciasnota, ograniczenia, nadmiar reguł i uregulowań;

5) nieufność i podejrzliwość;

G) zazdrość, zawiść, pesymizm;

7) plotkarstwo, zrzędliwość, nieopanowanie języka, nierozważność w wydawaniu osądów;

8) ciągłe gadulstwo o błędach i potknięciach, publiczne krytykanctwo i poprawianie innych;

9) odmowa dopuszczenia wad i istnienia wad u innych osób i grup;

10) brak skłonności do zapominania i przebaczania wad, szczególnie gdy chodzi o autorytety, jak również o partnerów wspólnoty;

11) ciągły brak sposobności, wolnego czasu i prywatności dla kontaktu osobowego, dla częstego spotykania się i wymiany punktów widzenia, dla długich konwersacji, do bycia z innymi;

12) zamykanie się formacji w sobie i rywalizacja grup. Krótko mówiąc, brak zaufania, zrozumienia i sympatii koniecznej dla zbudowania atmosfery wolności.

6. Miłość

Rdzeniem i podstawą międzyosobowych relacji jest oczywiście miłość. Czy jednak jesteśmy zdolni do kochania? Czy wiemy, jak kochać? Czy byliśmy szkoleni do kochania? Czy możemy nauczyć się kochać?

V. Uczyć się kochać

W przeszłości na skutek mylnego zrozumienia ślubu czystości nie zawsze zachowywaliśmy się jak ludzie, próbowaliśmy być aniołami. Według pewnego przysłowia – jeśli człowiek próbuje być aniołem, w końcu spostrzega, że stał się zwierzęciem. Boimy się kochać ludzi, boimy się kochać ich w sposób naturalny, normalny, po ludzku. Znowu myśleliśmy, że miłość do drugiego człowieka musi być kontrolowana i tłumiona dla miłości Boga. W tej nadmiernej trosce dla teocentrycznej, czyli skierowanej ku górze miłości, zaniedbaliśmy antropocentryczną, czyli horyzontalną miłość.

Nie można zbudować wspólnoty bez tej esensjalnej miłości. Powodem tego, że nie mamy sukcesu w budowie wspólnoty w naszym domu, zakonie, kościele parafialnym jest to, że jeszcze nie nauczyliśmy się wzajemnie miłować. Co zrobić, by nauczyć się tej miłości? Jakie są aspekty miłości potrzebne do budowania wspólnoty?

Na pierwszym miejscu w swojej miłości musimy być ludźmi pod każdym względem. Oto następująca charakterystyka tego rodzaju ludzkiej miłości.

1. Gdy kochamy, to kochamy całą osobę i całą osobą; ciało i duszę – nie jeden drugi aspekt, tylko z całym naszym jestestwem. Dwie lub więcej osób jest we wzajemnej relacji w swojej całości.

2. Miłość ludzka jest emocjonalna. Emocja jest stroną i częścią naszej ludzkiej konstrukcji. Emocja zakłada atrakcyjność, dynamizm, napięcie, ciepło i uczucie. To jest tylko zwykły sentymentalizm.

3. Każda ludzka miłość jest cielesna. Seks także jest elementem naszej natury; jest jakimś zewnętrznym dodatkiem. Mężczyzna to nie tylko istota plus męskie organy; kobieta to nie tylko ogólnie ludzka istota plus żeńskie organy. Chociaż wiemy, że tak nie jest, to jednak myślimy i postępujemy według powyższego myślenia. Raz jeszcze, seks nie ogranicza się do organów płciowych człowieka; seks przenika nasze istnienie i przekształca całe nasze bycie; stąd na każdy czyn, słowo jest oddziaływaniem naszego seksu. Kiedy mówię jak mężczyzna, mój sposób chodzenia, postawa, gesty, figura są męskie; kiedy kocham, to czuję wpływ, skutki i zawiłości mego seksu. Nie możemy uczynić seksu jakąś abstrakcją w miłości. Doświadczamy go zawsze w naszej miłości, dlatego nie powinniśmy być zaniepokojeni jego obecnością.

4. Miłość ludzka jest miłością ucieleśnioną. Musimy kochać ludzi jako osoby ludzkie ludzką miłością. Nie możemy żyć jak duchy, Bóg i aniołowie. Miłość ludzka domaga się znaków zewnętrznych, widzialnych, słyszalnych oraz namacalnych wyrażeń. Miłość zakłada wzajemne oddziaływanie, dawanie i przyjmowanie – w znaczeniu widzialnych, słyszalnych i namacalnych znaków. Znaczy to, że miłość musi być widzialna, słyszalna, spostrzegana i doświadczana. Nikt nie mógłby pojąć Bożej Miłości w pełni, gdyby Bóg nie wcielił się w Osobie Syna, Jezusa Chrystusa i gdyby Miłość Boża nie objawiła się w formie ciała i krwi. „Tak Bóg umiłował świat, że zesłał swojego Jedynego Syna"; „Ukochał mnie i wydał siebie za mnie"; „Nie ma większej miłości nad tą, gdy człowiek oddaje swoje życie za swoich przyjaciół". Takie jest znaczenie wcielonej miłości.

5. Miłość jest rzeczywistością dynamiczną, ciągłym procesem. Musi stale wzrastać. Jeśli nie wzrasta, ginie. Musi ciągle podlegać wychowaniu i ożywianiu. Jedna osoba nie jest zdolna kochać „zbyt wielu". Wówczas nie kocha nikogo.

6. Miłość ludzka musi się stać Chrystusowa. Musimy kochać innych, jak to czynił Jezus. Kiedy Jezus Chrystus powiedział: „Kochajcie jeden drugiego tak, jak ja was ukochałem", chciał przez to powiedzieć, że jest to możliwe, bo on Sam tak czynił. Możemy kochać podobnie jak Jezus Chrystus, ponieważ On stał się człowiekiem i ukazał nam jak człowiek powinien kochać drugiego człowieka. Jako Bóg dał nam zdolność kochania, wlał w nasze serca swą własną Miłość, udzielił nam swego ducha miłości.

Miłość chrześcijańska jest Jego własną Miłością. Chrystus ukochał Boga, zaś nas, ludzi, ukochał nie tylko miłością Bożą, ale i ludzką. Chrześcijańska miłość jest kenotyczna, wyraża siebie poprzez ciągłe opróżnianie się (dawanie).

7. Każda miłość musi być czysta. Oto niektóre warunki czystej miłości:

a) Jest to uniwersalna miłość, zdolna do kochania wszystkich, miłość otwarta do wszystkich, nie wykluczająca nikogo. Mówiąc że musimy kochać każdego, może­my również rozumieć pod tym, że nie kochamy nikogo, np. gdy mówię, że kocham Hindusów, z którymi nie mam żadnych powiązań osobowych, to wiem, że jest to niemożliwe. Oczywiście jest dużo prawdy w tym pragnieniu i obowiązku kochania wszystkich ludzi oczywiście w różny sposób. Z tego jednak nie możemy wnioskować, że miłość można oceniać równością matematyczną. Jeśli mówimy, że kochamy na równi wszystkich ludzi, to jesteśmy obłudnikami. Jest rzeczą niemożliwą kochać na równi wszystkich, ponieważ każdy jest niepowtarzalną indywidualnością, wywodzi się z różnego środowiska społeczno-kulturalnego, ma różne wychowanie, ma inne potrzeby emocjonalne i psychologiczne. Dlatego też nasza miłość nie może być jednakowa co do czasu, sposobu postępowania, sposobu wyrażania, częstotliwości, znaków i wzruszeń. Jednakże podstawowe nasze zachowanie względem drugiego człowieka może i powinno być jednakowe. Kiedy kocham kogoś, to on lub ona jest tylko tą osobą, której okazuję miłość; lecz kiedy spotykam inną osobę, wtedy on/ona zasługuje na całą moją miłość i uwagę; podobnie jak ci wszyscy, których kocham.

b) Osoby, które się kochają, muszą zawsze pozostać osobami, i ta ciągła wymiana miłości, podczas całej wzajemnej relacji, jakby nie była, jest wyrazem miłości. I tak kochając kogoś, nie wolno nam nikogo traktować jak rzecz. Kiedy tylko używamy ludzi, to wówczas siebie i drugiego człowieka redukujemy do rzeczy, w istocie nie kochamy. Kiedy kocham kapłana, muszę w nim widzieć i respektować jego osobowość kapłańską tak samo jak i moją własną osobowość. Gdy kocham siostrę zakonną, muszę uszanować jej zakonną osobowość, jak i moją kapłańską. Podobnie odnośnie do mężczyzny lub kobiety świeckiej, muszę uszanować ich osobowość. W ciągłych relacjach ci, którzy kochają siebie, szanują ich osobowość.

c) Miłość ofiarowywana Bogu: miłość oznacza całkowite ofiarowanie siebie i poddanie siebie drugiej osobie; dawanie siebie drugiej osobie, i ta druga osoba przyjmuje całkowitą ofiarę przez swoje oddanie siebie. Jeśli to jest miłość, to jeden nie może być owładnięty przez drugiego. Jeden powinien dać siebie drugiemu w talk sposób, aby mógł przyjąć i dać ponownie miłość w całości dla każdej drugiej osoby, A więc w kochaniu i byciu kochanym my nie powinniśmy zawładnąć lub zagubić się. Jest to budowanie ascetycznej miłości, i jest to rzeczywiste odłączenie się, które jest ostatecznym przywiązaniem do wszystkich.

Przypuśćmy, że mam księdza w swoim biurze. Kiedy jest on w moim pokoju i jest on jedyną osobą, która mnie zajmuje, którą kocham, której daję siebie, mój: czas i uwagę. Wychodzi on, a przychodzi siostra, brat zakonny lub świecka osoba; Od tego momentu on/ona jest tylko tą osobą, którą się zajmuję i daję jej/jemu całą miłość, i tak dalej. Takie jest znaczenie miłości do każdego i kochania każdego jednakowo i niepowtarzalnie, autentycznie i szczerze. W tym procesie gromadzę i posiadam siebie oraz zarządzam sobą tak, że mogę dać siebie każdej osobie, jednemu po drugim i w tym samym czasie. Na płaszczyźnie duchowej rzeczywistości mogę od dawać siebie całkowicie każdej osobie i one mogą trwać całkowicie bez umniejsza siebie. Na tym polega prawdziwa wolność ducha: zdolność i możliwość dawania odpowiedzi każdemu, dawanie siebie każdemu. W tej wolności wiązanie się i rozwiązywanie, trwanie i przechodzenie są normalnymi procesami.

d) Miłość suponuje wzajemne dzielenie, nie zaś zbieranie i magazynowanie. Miłość to dawanie, a nie zatrzymywanie. W wymiarach, w jakich dzielimy się – dzielenie zakłada cechę wzajemności - możemy być pewni, że kochamy i jesteśmy wolni.

e) Miłość nie ogranicza się do dwóch lub więcej osób, lecz jest otwarta na tych, którzy kochają bez reszty. Miłość nie jest wzajemną kontemplacją, lecz miłość chce się pokazać jako jednoczące ofiarowanie siebie na służbę innym. Kochamy więc jeden drugiego, by w ten sposób wytworzyć coś przekraczającego nas. Moja praca jest różnie ukierunkowana, na przykład, pracuję dla międzynarodowego centrum, dla Kościoła w Indiach, i by odnowić Kościół. A więc wielu ludzi włącza się w dzielenie moich trosk, pracując dla tego samego powodu. W takim postępowaniu moi współpracownicy kochają mnie i ja kocham ich wszystkich. A oto inny przykład: idziemy pracować do slumsów albo obozów uchodźców; pracujemy cały dzień i noc. Tam praca złączyła niektórych. Pracujemy nie tylko dla innych, ale w tej samej działalności również wzrastamy w naszą wzajemną miłość. W ten sposób nie zamykamy się w sobie samych, ale otwieramy siebie na rzeczy większe i do nich zmierzamy. To właśnie dzięki temu otwarciu się na innych możemy kochać się wzajemnie. Jeśli ktoś ogranicza swoją miłość do jednej osoby – nie jest to rzeczywiście miłość, ale w rzeczywistości zanik miłości.

f) Wyrażenie miłości. By miłość się urzeczywistniła i trwała, potrzebuje znaków, za pomocą których by się wyrażała i znaczyła komunikowanie się. Za pomocą jakich znaków może ktoś wyrazić miłość? Każdy znak miłości jest właściwy, o ile jest wyrażany w normalny sposób i we właściwym miejscu. Zależeć będzie to od szerokiej gamy życiowego statusu osoby, od układów, od środowiska społeczno-kulturalnego, od lokalnych zwyczajów ludzi, którzy się kochają.

g) W opisanej czystej i ludzkiej miłości jest dużo samozaparcia. Prawdziwa miłość, zawsze zawiera w sobie coś z samozaparcia. Jest to zdolność do zdystansowania się i wycofania się dla wyższych celów, co owocuje miłością do wszystkich ludzi i pragnieniem służenia im. W tym tkwi autentyczna wolność.

Wzorem miłości jest Trójca Święta

Najlepszym przykładem wspólnoty jest Trójca Przenajświętsza. To ideał, który możemy realizować. Bóg rzeczywiście daje możliwości do realizacji tego przykładu. Jest to propozycja Objawienia mającego swój punkt kulminacyjny w Jezusie Chrystusie.

Bóg Ojciec jest otwarty i w Jego otwartości daje siebie Synowi. Syn jest tak wrażliwy na Ojca, że z powrotem oddaje się w pełni Ojcu. Ta wzajemna otwartość i dawanie siebie staje się więzią wiecznej wspólnoty – Duchem Świętym. Trójca Święta, wspólnota trzech Osób jest nie tylko w sobie zamkniętą wspólnotą. Wspólnota ta otwiera się i Osoby Boże dają siebie człowiekowi w darze. Będąc wrażliwymi na Bożą inicjatywę, uświadamiając sobie tę otwartość i wdzięczni za ten dar, my - ludzie oddajemy się Bogu, powierzając siebie całkowicie Bogu, by odtąd należeć do Niego w pełni i żyć zgodnie z Jego wolą. Proces ten musi trwać tak długo, aż wszyscy ludzie połączą się ze sobą i z Bogiem w otwartości, oddaniu i miłości.

Wezwanie do wszystkich

Wspólnota zbawienia jest wspólnotą wiary, czci, służby i świadectwa. Kościół i każda chrześcijańska wspólnota jest znakiem i narzędziem umożliwiającym współudział w budowaniu wspólnoty ogólnoludzkiej w jej środowisku, aż powstanie powszechna wspólnota całego rodzaju ludzkiego jako królestwo Boże w niebie.

Eschatologiczna wspólnota, wspólnota nieba osiągnie całkowitą jedność wtedy, gdy słowa Chrystusa nabiorą pełnego znaczenia: „Ja jestem w was, wy we Mnie, a oni w nas". Przede wszystkim wspólnota lub międzyosobowa relacja to:

- być w pełni sobą, zawsze i wszędzie;

- oddać siebie innym całkowicie i na zawsze;

- a przez to być dla Boga, w Bogu i w Duchu Jezusa Chrystusa.

BUDOWAĆ WSPÓLNOTĘ

Porozumieć się z drugim, to spotkać go na jego drodze akurat w tym miejscu do którego doszedł. To cieszyć się tym, co już zdobył, co wypracował, co odkrył i co przyjął. Zarazem, podzielić z nim jego ból z tego, że jeszcze i on się boi, że jeszcze w jakiejś mierze jest zamknięty, zniewolony. Porozumieć się, to zobaczyć gdzie jesteśmy i ile drogi, pięknej choć trudnej, ale zawsze otwartejprzed nami.

Macie wspaniały dom, na wasz powrót z wakacji mama przypięła na drzwiach dwa wielkie serca, a w nich napisała: witamy powracające córeczki. A za klamkę były zatknięte dla was kwiaty.

Dobrze jest być razem, nawet gdy się nic nie robi, gdy się nic do siebie nie mówi. Pamiętam niejedną taką chwilę w niedzielne popołudnie: ktoś czyta, ktoś drzemie, ktoś słucha sobie cicho płyty. Czasem brzęczą tylko muchy. Od czasu do czasu dobrze jest tak ponudzić się razem. To też buduje wspólnotę: klasy, rodziny, klasztoru. I wcale nie trzeba mieć zaraz wyrzutów sumienia, że się nic nie zrobiło. Wspólnotę nie tylko się buduje swoją aktywnością.

Przede wszystkim rozpoznaje się tę jedność jaka nas łączy, i uznaje się to, co jest między nami. Nie zbudowałoby się wspólnoty, gdyby jej członkowie mieli się akceptować tylko za coś. Chęć zasłużenia na szacunek swoimi czynami jest częścią samopotwierdzania się. Jest zatem nieufnością, że inni mnie pokochają pomimo moich słabości.

Dopiero gdy ludzie zaczynają przyjmować innych takimi, jakimi oni są, nie tylko bez ich zasług, lecz wraz z ich ułomnościami, dopiero wtedy stawia się zdrowy zrąb ludzkiego razem.

Jak trudno budować wspólnotę. To tak, jak uczynić coś niemożliwego. Chrystus jednak czynił możliwym to, co było niemożliwe. Wysoką cenę za to zapłacił,  całe swoje życie oddał. Przed nami też nie ma innej drogi, poza tą jedną, którą On nam ukazał.

I dla nas cena jaką płacimy, by rosła wspólnota nie może być mniejsza. Każdego dnia na nowo próbujemy więc dawać coraz więcej serca, aby niemożliwe stawało się możliwym. W tym trudzie stajemy w prawdzie o naszej bezsilności. Chrystus błogosławi takich. Trudne to, ale piękne. Św. Jan Paweł II chrześcijaństwo nazwał „trudnym pięknem".

Mamy prawo do prawdy. Takie samo jak do chleba, jeżeli nie większe. Wiele problemów sięga swymi korzeniami w brak informacji, w złe informacje, w niedomówienia.

Wspólnota nie budująca się na prawdzie rozsadza się od wewnątrz. Jej członkowie krzywdzą się wzajemnie. Gdy staje przed nami chory, chcielibyśmy go uzdrowić. Staje ubogi, chcielibyśmy mu dać pieniądze ze swego portfela. Marzymy o magicznej różdżce, by zaradzić potrzebom, nieszczęściom i wszelakim biedom. Gdybyśmy tak byli jak Bóg, wszechmocni, wtedy chore uleczylibyśmy, zamknięte otworzyli, umarłe ożywili.

W tej postawie jednak kryje się iluzja: że to tylko jest pomocą. Jest jednak inaczej. Głębia naszej solidarności z drugimi wyraża się jeszcze bardziej wtedy, gdy dzielimy z kimś jego bezsiłę, gdy czyjąś ciemność uznamy za swoją własną ciemność; to trudniej nawet przychodzi niż tamto pierwsze. Łatwiej zawsze wypisać receptę niż dzielić z kimś ciężar nieuleczalnej choroby. Wtedy dopiero jesteśmy blisko doświadczonego.

Chrystus nie zdjął z nas bólu umierania. Wybrał inną drogę, by wyrazić swą solidarność z nami: sam kona na krzyżu. Widocznie ta miłość jest najgłębsza: współcierpieć, współczuć.

Gdy ludzie spotykają się ze sobą w prawdzie, to stają wobec siebie biedni, potrzebujący, zakompleksieni. Nie chcą tego ukrywać za żadnymi maskami. Bo to jest część naszego serca, ciemna jego strona.

Z listu naszego Ojca Generała: „tworzy się kogoś tylko na tyle, na ile się mu ufa".

Wchodzić w sytuacje konfliktowe i tam gdzie panuje napięcie, by być zaczynem pojednania. Przyjmować z góry ryzyko, że się zostanie osądzonym, źle zrozumianym. Nieść w sobie rozdarcie, które rozdziera rodzinę ludzką od jej najmniejszych wspólnot, aż po najdłuższe granice, które podzieliły ludzi na wrogie obozy. Kto z nas na to się odważy, jeżeli nawet tak trudno nam zachować jedność w swoim sercu i swoim domu z tymi, którzy najbliżej nas.

Jezus modli się za tych wszystkich, którzy niosą pojednanie, i za tych, którzy dziś są podzieleni w rodzinie ludzkiej i chrześcijańskiej: „aby byli jedno". Jan Paweł II, Brat Roger; Matka Teresa z Kalkuty, to Pielgrzymi Pojednania na wielkich szlakach współczesnego świata. A ty i ja mamy małe ścieżki do przetorowania, ale nie mniej ważne!

Spotkanie z przyjaciółmi misji w naszym klasztorze. Po mszy przyjęliśmy ich prosto. Była zupa pomidorowa z ryżem i deser, ciastka z herbatą. Posiłek taki skromny, a ile radości w czasie obiadu. Potem w naszej piwnicy przeźrocza: Przy pożegnaniu rozbroiła mnie wdzięczność i serdeczność naszych przyjaciół. Do szczęścia naprawdę tak niewiele potrzeba.

Jednym słowem: to ludzie pomagają nam coś dostrzec, Nie coś polubić. Uwrażliwiają nas, gdy pozwalają nam uczestniczyć w swoich odkryciach, zachwytach, fascynacjach, porażkach. Na ile spraw patrzymy oczyma naszych przyjaciół.

Spontanicznie! się mówi. Spontaniczność to piękna sprawa, ale... czasem może się przerodzić w bezład, chaos, bałagan. Dlatego w miarę możliwości planować, uzgadniać, przewidywać, organizować, zostawiając miejsce na to, co nieprzewidziane, zaskakujące. Tu też trudno znaleźć równowagę. Łatwo stać się „ramolem", łatwo też zgubić się w żywiole. Spontanicznością można się wzajemnie ranić podobnie jak sztywnymi schematami.

Ciągle wyrzucam sobie, że jeszcze za mało pytam: Pytaniem przystaje człowiek do rzeczywistości: znika agresja, raniące zarozumialstwo. Pytając, dajemy pierwszeństwo rzeczywistości, stajemy w gotowości do przyjęcia prawdy, uznajemy swoje niedorastanie do mądrości. Słowem, stajemy w prawdzie większej zawsze od tego cośmy już zrozumieli. Pytanie odsłania nasze ubóstwo, dlatego też nieraz trudno nam pytać. Gdy pytamy drugiego, to budzimy w nim głębokie zaufanie do nas.

O. Andrzej Madej OMI

Święta

Niedziela, XXVIII Tydzień zwykły
Rok B, II
Dwudziesta Ósma Niedziela zwykła

Galeria

Wyszukiwanie