„Jezus nie powołuje tych,

którzy są tego godni,

ale tych, których sam chce”.

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus

 

 

 

Twój Oblubieniec liczy na ciebie,
że ukarzesz światu Jego prawdziwe Oblicze.
On czeka na twoje płonące serce, by mógł zapalać serca zimne.
Czeka na twoje ręce, by nieść pomoc potrzebującym,
czeka na twe całkowite oddanie się by mógł przez ciebie zbawiać świat.
Nie możesz Go zawieść! On cię po to powołał.

Odkryj swoje życiowe powołanie... Nadaj nowy sens swemu życiu i życiu innych...

Tylko w perspektywie pokory możemy w pełni zrozumieć cudowność Bożego powołania. J. Escriva

CHCIAŁEM DOWODÓW

Wychowywałem się w licznej katolickiej rodzinie. Od najmłodszych lat dziadkowie i rodzice uczyli nas żyć według nauki Kościoła. Codzienny pacierz i niedzielna Eucharystia były czymś oczywistym. Przez wiele lat służyłem przy ołtarzu. Często byłem wyróżniany przez księdza za gorliwość, otrzymując tytuł „ministranta miesiąca”.

Wielokrotnie brałem udział w pieszej pielgrzymce do Częstochowy. Miałem też możliwość wyjazdu na ŚDM do Rzymu.

To był mocny impuls do poszukiwania tego, co było dla mnie jeszcze nieznane, niezrozumiane. Lubiłem dociekać, badać, analizować, stąd podjęte studia historyczne. Jednak po roku zrezygnowałem z nich. W głowie miałem zamęt. Nie wiedziałem czego naprawdę chcę. Rozstałem się z dziewczyną. Podjąłem pracę fizyczną w zakładzie stolarskim oraz poszedłem na kurs instruktora, aby trenować młodzież.

Jednak to nie było to, czego pragnąłem. W głębi serca czułem, że Pan Bóg ma dla mnie inny plan na życie. Brakowało mi pewności, więc chciałem dowodów. W tej intencji poszedłem na kolejną pieszą pielgrzymkę tym razem do Wilna. Pościłem o chlebie i wodzie. Próbowałem zrozumieć to, co działo się wtedy w mojej duszy. Ogarniał mnie strach, lęk. Byłem wewnętrzne rozbity. Opierałem się samemu Bogu, mówiąc nie chcę, po co mi to? Uciekałem przed myślami, które wciąż do mnie uparcie wracały. Wszystko mi mówiło o powołaniu. Przypadkowe teksty, rozmowy wśród ludzi….

To był wyczerpujący trening przed podjęciem ostatecznej decyzji.   

Przełomowym momentem było doświadczenie Bożej miłości, przed obrazem Matki Bożej Wileńskiej. Uderzyła mnie ogromna skrajność wizerunków Maryi. Ta Częstochowska, w dużym, bogato zdobionym obrazie i Ta z Wilna, taka mała, niepozorna. Ta niezwykła prostota, pokora poruszyła moje serce. Coś we mnie drgnęło, pękło. Pomyślałem wtedy, jak już coś robię, to robię do końca. Jak mam być kapłanem, to muszę być dobrym kapłanem.

Rodzina wspierała mnie modlitwą.

Ks. Sławek

 «  1  2  3  4  5  6  7  8  9  10  11  12  13  14  15  16  17  18  19  [20] 

Powrót

GŁOS POWOŁANIA

Dzień, jeden z wielu dni słonecznych, gdzie słońce lipcowe chyliło się ku ziemi i jakby chciało ogarnąć swymi promieniami wszystko i wszystkich, tylko nie mnie. Tak, pamiętam ten dzień bardzo dobrze, gdzie wszystko prysło! Moja kariera sportowa, moje plany, marzenia na nic…

Czarne chmury i bezradność zawisły nade mną, lecz Boża miłość po raz kolejny dała mi znak, bym zrezygnowała ze swoich planów, a zaufała Bogu bez granic; mówiąc za św. Teresą, bym szła po „falach ufności i miłości”. W tym też wspaniałym dniu doświadczeń, moja znajoma pani Teresa podwiozła mnie „zagubioną ptaszynę” na przystanek autobusowy, gdzie miałam wrócić do domu. Przy pożegnaniu zatrzymała mnie swoją ręką i dając obrazek św. Teresy od Dzieciątka Jezus, powiedziała z taką czułością – „niech Ona cię prowadzi, zaufaj”. Nie znałam jeszcze wtedy św. Teresy, więc odpowiedziałam jej (p. Teresce), że nie chcę zdjęcia jakiejś dziewczyny, po co mi ona. Usłyszałam słowa z auta – „Ona ci pomoże”.

Minął jeden miesiąc, drugi, czwarty, kolejny, a św. Teresa jak kropla po kropli rzeźbiła w moim sercu drogę dla Chrystusa. Coraz żywiej zaczęłam wczytywać się w jej pisma, książki. Moje powołanie rozwijało się jak pąk róży, powoli, ale rozwijało się i coraz częstsze myśli, pragnienia, rozmowy były skupione wokół mojej przyszłości, mojego powołania.

Pewnego dnia podjęłam decyzję, że pojadę do mojej koleżanki, która jest w zgromadzeniu bezhabitowym w Siedlcach i z nią porozmawiam na nurtujące mnie problemy. Wspólnie postanowiłyśmy odwiedzić wspólnoty zakonne. Chodziłyśmy od jednego do drugiego zgromadzenia i ciągle mi coś nie odpowiadało, nie było to moje miejsce, gdzie Bóg chciał mnie mieć dla siebie.

Więc Siostra trochę zmęczona tą pielgrzymką po domach zakonnych, oświadczyła, że został jeszcze jeden zakon, zgromadzenie Sióstr Teresek i pomyślałam sobie, że znów św. Tereska stanęła mi na drodze, a może wyszła po mnie, bo dobry Bóg nie mógłby wzbudzać pragnień nie do spełnienia.

Weszłyśmy do domu Sióstr Teresek, gdzie jak pamiętam, dwie siostry, bardzo miło i serdecznie przyjęły nas, i z takim zachwytem opowiadały o zgromadzeniu, o swojej Patronce, o życiu, itp. Poczułam się dziwnie swojsko, rodzinnie. Wiedziałam już, że to jest moje miejsce, gdzie powinnam służyć Panu Bogu na wzór św. Teresy. Tak więc przekroczyłam próg zgromadzenia. Wiem, że Bóg mnie kocha najbardziej jak tylko to możliwe, że chce mnie mieć blisko siebie. Więc Mu zaufałam.
s. Agata

SPOGLĄDAJĄCNA DOM SIÓSTR
robiłam sobie wyrzuty, że jeszcze tam nie jestem

Pochodzę z parafii, gdzie siostry Tereski miały swój dom. Często koło niego przejeżdżałam. Jeszcze jako dziecko zapytałam moją ciocię właśnie o ten dom: Kto tam mieszka? Odpowiedziała mi, że siostry zakonne, które ubierają się tak zwyczajnie, jak kobiety. Zapamiętałam każdy szczegół tej odpowiedzi, nawet ton jej głosu.

Gdy miałam 19 lat, mój młodszy brat miał przystąpić do I Komunii świętej. Często chodziłam z nim do kościoła na spotkania przedkomunijne. Religii uczyła go jedna z sióstr z tego domu, który od dawna przyciągał mój wzrok. Pewnego razu, klęcząc tuż za nią, uświadomiłam sobie, że mam być taką siostrą. Czułam, że to nie był tylko jakiś mój wymysł, ale wołanie Boga. Wtedy bardzo się rozpłakałam i nie chciałam, żeby ktoś to zobaczył. Na szczęście nie było dużo ludzi, gdyż był to dzień powszedni.

Po jakimś czasie, znowu klęcząc w kościele w podobnym miejscu, zobaczyłam w prawej nawie, jakby jakąś jasność i wtedy usłyszałam w sobie wyraźny głos:„Pójdź za mną”. Odtąd, zawsze już, gdy słyszałam słowa Ewangelii o powołaniu – odnosiłam je do siebie. Martwiłam się tylko, że powołani natychmiast zostawili wszystko i poszli... Teraz więc kiedy przejeżdżałam koło domu sióstr, robiłam sobie wyrzuty. Aż wreszcie wyznałam na spowiedzi jako grzech, to, że jeszcze nie wstąpiłam do Zgromadzenia. Kapłan odpowiedział mi, że na wszystko jest miejsce i czas i żebym spokojnie czekała.

Dzień zgłoszenia się do zakonu uznałam za ten czas. Poczułam wtedy, że muszę to zrobić, bo Bogu się nie odmawia.
s. Regina

 

SEN MARA?  
     Mówią: sen mara, Bóg wiara, ale faktem jest, że gdyby nie sen...nie byłabym dziś siostra zakonną. Zanim go przytoczę, powiem, że od wczesnej młodości myśli o życiu zakonnym często chodziły mi po głowie. Odchodziły i powracały, ale nie wiedziałam, jaki nadać im kierunek. I tak przeszły lata szkolne. Rozpoczęłam pracę zawodową i dorosłe życie. Męża nie szukałam, bo czułam, że to nie to, a zresztą wolny czas po pracy lubiłam spędzać w kościele. Płynęły kolejne lata, w których były takie momenty, że chciałam zrobić krok w stronę życia zakonnego, ale zawsze brakowało mi pewności, odwagi i chyba przysłowiowego kopniaka. Pewnego dnia Pan Bóg mi go dał.

Miałam sen, że jestem w kościele. Sporo ludzi. Ma być mój ślub. Jestem ubrana w piękną białą suknię. Organy zaczynają grać. Do ołtarza wychodzi ksiądz i mnie woła, abym już podchodziła. W tym momencie zauważam, że obok mnie nie ma kandydata na męża, więc stoję, a ksiądz mnie woła, ludzie zaczynają się oglądać do tyłu, a ja przerażona nie wiem, co robić. Iść nie iść? Sama przecież nie będę składać przysięgi małżeńskiej. Obudziłam się z mocnym biciem serca. Przez cały dzień chodził mi po głowie ten sen. Co miał znaczyć mój ślub bez kandydata na męża?

Następnej nocy historia się powtarza. Śni mi się dokładnie to samo, z tą tylko różnicą, że tym razem - wołana przez księdza, zbliżam się do ołtarza. Kiedy już dochodzę, ksiądz znika, a mój wzrok pada na krzyż. W tym momencie zrozumiałam sercem i umysłem całą tę sytuację w ten sposób, że mam ślubować Chrystusowi. Po obudzeniu wstąpiła we mnie nowa siła i energia. Postanowiłam, że zwalniam się z pracy i idę do zakonu. Zrobiłam to z samego rana ku wielkiemu zaskoczeniu mojego Dyrektora i koleżanek z pracy.

W drodze do domu ogarnął mnie potworny lęk: a co będzie jak mnie nie przyjmą do zakonu? Zresztą, nawet nie wiem do którego się zgłosić. Zaczęłam się w duchu modlić: Boże nie zostawiaj mnie teraz samej. Powiedz mi, co robić dalej. Wróciłam do domu i...zobaczyłam na stole gazetę religijną. Sąsiadka przyniosła i zapomniała zabrać. Chwyciłam to pismo jakby conajmniej miało mi uratować życie. Spodziewałam się, że może tu znajdę jakiś adres zakonu. I był! Od razu wycięłam go nożyczkami. Był to adres Zgromadzenia „Jedność” p.w. św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Siedlcach. Nawet nie wiedziałam gdzie to jest, ale wiedziałam, że jutro tam jadę. Dotarłam do Siedlec i odnalazłam siostry. Okazało się, że jest to zgromadzenie bezhabitowe sióstr Teresek, gdzie pierwsze śluby zakonne składa się w białej ślubnej sukni, jak było w moim śnie...

 Zostałam siostrą zakonną w tej wspólnocie i wiem, że to miejsce wybrał mi Pan.
s. Janina

NIC DWA RAZY SIĘ NIE ZDARZA?

    Świętą Teresą zachwyciła się w młodości moja mama. Często śpiewała o niej pieśni, a ja wraz z nią. Ale nie dlatego, bym czciła świętą Teresę, tylko po prostu lubiłam śpiewać.

    W każdym razie wiedziałam, że jest w niebie taka święta, która wygląda jak ta na obrazie w moim pokoju.

    Kiedy byłam uczennicą liceum, wypożyczyłam sobie z biblioteki parafialnej „Dzieje duszy”- autobiografię św. Teresy. Przeczytałam jednym tchem. Potem chciałam zwyczajnie zwrócić książkę do biblioteki, ale za każdym razem, gdy ją zawoziłam, biblioteka była nieczynna. Próba oddania książki przeciągnęła się na okres studiów. Za którymś razem, wioząc ją, powiedziałam sobie, że jak tym razem się nie uda, to książka będzie moja. Ileż będę ją wozić! I została moja..., bo okazało się, że już nie ma tej biblioteki.

    Ale to nie koniec mojej przygody z Teresą. Otóż po maturze, składając dokumenty na studia, w drodze powrotnej napisałam podanie o przyjęcie do zakonu. Pomysł ten przyszedł mi do głowy na stacji PKP w Siedlcach z taką siłą, że zrobiłam to natychmiast. Adres wybrałam sobie z książki telefonicznej na poczcie obok PKP. Wybór padł na Zgromadzenie „Jedność” p.w. św. Teresy od Dzieciątka Jezus - w tej bowiem nazwie była znana mi nieco Patronka. Jeszcze tego samego dnia złożyłam podanie, ale jak wróciłam do domu i dotarło do mnie, co zrobiłam, podanie wycofałam i poszłam na studia.

    Ale Pan Bóg nie dał mi spokoju. Sam ugruntował moje powołanie i po kilku latach podjęłam dojrzałą decyzję o życiu zakonnym. Jedynym problemem było – gdzie iść? I znów jak przed laty posłużyłam się książką telefoniczną, tym razem po to, aby umówić się z jakąś przełożoną na rozmowę o wyborze Zgromadzenia. Po dwóch spotkaniach u sióstr na Cmentarnej w Siedlcach byłam już pewna, że to właśnie tutaj. Wstąpiłam i okazało się..., że przed kilku laty swoje podanie złożyłam do tej właśnie wspólnoty, tylko w jej drugim domu.

    Od dziewięciu lat jestem szczęśliwą siostrą świętej Tereski, i uśmiecham się z tego swojego uciekania przed powołaniem...  s. Bożena

     

DWIE PROPOZYCJE NARAZ…

    Byłam młodą dziewczyną, gdy skończyła się wojna. Jak każdy, zastanawiałam się, co dalej? Jak ułożyć sobie życie? Brałam pod uwagę wyjście za mąż, ale nie wykluczałam i innej drogi życia, np. poświęcenia swego życia Bogu.

    Pewnego dnia koleżanka poprosiła mnie, abym była druhną na jej ślubie, na co chętnie się zgodziłam. I tego samego dnia przyjechała do mnie inna koleżanka, w zasadzie mało mi znana, z którą nie często się widywałam i zapytała mnie wprost: - Chcesz iść do zakonu? Chcę, odpowiedziałam od razu, bo w tym momencie uświadomiłam sama sobie, że to właśnie jest moim największym pragnieniem. Odmówiłam druhnowania na weselu, a zaczęłam kompletować rzeczy potrzebne do rozpoczęcia życia zakonnego. Koleżanka ta we wszystkim mi pomogła. I ona także została siostrą zakonną. 
s. Małgorzata


COŚ WIECEJ NIŻ KOBIECA INTUICJA

Było to tuż po wojnie. Każdy szukał pracy, gdzie się dało. Jadzia wiedziała, że w rodzinnej miejscowości nie ma żadnych perspektyw i pomyślała, że zamieszka na wsi i będzie uczyć dzieci katechizmu i nie za jakąś pensję, ale za cokolwiek, by się utrzymać. Przypadkowo poznała koleżankę w podobnej sytuacji i razem zamieszkały w wynajętym pokoiku. Wszystko dobrze się układało, obie katechizowały z pasją, a ludzie byli życzliwi.

Od pewnego jednak czasu Jadzię budziły w nocy jakieś hałasy, o których na razie nikomu nie mówiła. W końcu, pewnej nocy dał się słyszeć rumor rozwalanego stosu drewna. Najpierw pomyślała, że ktoś okrada gospodarzy. Wyjrzała przez okno, ale niczego, ani nikogo na podwórzu nie było widać. Stos drewna był nienaruszony. Położyła się spać, ale gdy hałas powtórzył się kolejny raz, obudziła koleżankę i spytała, czy słyszy to samo. Ta odpowiedziała, że niczego nie słychać i dalej spokojnie spała.

Następnej nocy Jadzia usłyszała wyraźnie, że ktoś na podwórzu rąbie drewno. Pomyślała, że to dziwne, że rąbie o tej porze. Znów wyjrzała przez okno, ale nikogo nie było w miejscu, skąd rozlegał się stukot rąbanego drzewa. Ogarnął ją lęk, gdy znowu usłyszała rąbanie. Szybko obudziła koleżankę i powiedziała: Ale teraz słyszysz ten hałas, prawda? Ta odpowiedziała, że niczego nie słychać, widocznie coś ci się zdaje. Do rana Jadzia nie zmrużyła już oka, wyraźnie słysząc to, co wcześniej.

Kolejnej nocy przeraziła się już na dobre. Tym razem nie na podwórzu, ale na strychu,  tuż nad ich pokojem, ktoś przesuwał ogromne pudła, w jedną stronę i z powrotem. Tego było już za wiele. Postanowiła wybadać co to za strachy i tajemnice. Zapytała najpierw sąsiadów, czy w tym domu, w czasie wojny nic się nie wydarzyło. Odpowiedzieli, że syna gospodarzy zabili Niemcy. Wtedy zdecydowała się wszystko opowiedzieć gospodarzom, gdyż była przekonana, że ktoś daje jakieś znaki przez to stukanie. Wysłuchali jej uważnie i stwierdzili, że trzeba sprawdzić, co jest w tych miejscach. Zaczęto kopać i tam, gdzie słyszała rąbanie drewna – odkryto skład broni, zaś na strychu odnaleziono wiele żołnierskich płaszczy. Od razu zgłoszono to odpowiednim władzom i oddano. Następnego dnia przyjeżdżają do tej miejscowości Niemcy i jest rewizja. Wszędzie szukają broni. Gdyby gdzieś znaleziono, całej wsi groziło spalenie, a ludziom – rozstrzelanie! Niemcy przeszukali też u gospodarzy te miejsca, gdzie jeszcze poprzedniego dnia znajdował się skład broni i płaszcze. Nie znaleźli niczego i odjechali.

Po tym wydarzeniu, gospodarze i ci, którzy wiedzieli o całej sprawie, całowali Jadzi ręce, że uratowała im wszystkim życie i dziękowali Bogu. A Jadzia, niedługo po tym poszła do zakonu. Jako siostra Gemma, w naszym Zgromadzeniu, przez prawie 50 lat katechizowała dzieci z prawdziwym talentem i poświęceniem. Miała wiele wewnętrznego światła, co do ludzi i różnych spraw. Niejeden uczeń, jej słowom i modlitwie zawdzięcza pójście za głosem powołania.

    

USTA MILCZĄ DUSZA ŚPIEWA

Odkąd sięgam pamięcią, życie religijne w mojej rodzinie kwitło. Miałam szczęście mieć wspaniałych i głęboko wierzących rodziców. Mogłabym o nich powiedzieć to samo, co św. Teresa od Dzieciątka Jezus, patronka mojego Zgromadzenia, mówiła o swoich rodzicach - że byli bardziej godni nieba niż ziemi. A ja, podobnie jak ona, wstąpiłam do zakonu mając zaledwie piętnaście lat. Moi rodzice nie tylko, że nie byli przeciwni, ale bardzo się z tego powodu ucieszyli, zwłaszcza mama, która gorąco pragnęła, by któreś z jej dzieci poświęciło swe życie Bogu i często się o to modliła. Wiedziałam o tym, a z siostrami zakonnymi miałam kontakt od wczesnego dzieciństwa, gdyż dwie moje ciocie były w zakonie i jeszcze brat mojej mamy. Kiedy obie ciocie przyjeżdżały do nas, ja tylko czekałam na chwilę, kiedy będę mogła ubrać się w ich habit. Gdy tylko była taka możliwość, robiłam to natychmiast i szybko biegłam nie do lustra, ale przed obraz Matki Bożej, aby się pomodlić w takim stroju. Czułam się wtedy wyjątkowo. Moja mama, widząc, jak robię z siebie zakonnicę, była bardzo szczęśliwa, mając nadzieję, że moje dziecięce marzenia staną się rzeczywistością. I nie musiała długo czekać, bo gdy tylko ukończyłam szkołę podstawową, oznajmiłam, że chcę pojechać do cioci do zakonu i trochę tam pobyć, zobaczyć jak tam się żyje. W zasadzie to jechałam z zamiarem pozostania tam na zawsze i tak też się stało. Od razu wiedziałam, że jestem na swoim miejscu i takie przekonanie jest we mnie do dnia dzisiejszego.

Chcę jeszcze wspomnieć o postawie mojego taty, gdy zmarła jego żona, zostawiając mojego małego braciszka. Wiele osób radziło mu wtedy, aby mnie poprosił, bym wróciła do domu, bo sam nie będzie w stanie sobie poradzić. Tata powiedział wtedy, że woli nie spać i jeść suchy chleb, ale córki z zakonu nie zabierze. W zakonie zostałam organistką i w tym sensie mogę żartobliwie powiedzieć, że przegrałam życie. Bo tak na co dzień, to nawet gdy moje usta milczą, dusza śpiewa.
s. Zofia

 

   

WYBRAŁA LEPSZEGO, BO Z BYLE KIM NIE CHCE SIĘ UMAWIAĆ

   Siostry Tereski znałam od dawna, gdyż miały swój dom w mojej rodzinnej miejscowości. Przy ich domu był duży ogród. Wiele razy chodziłam tam po kwiaty, by ozdobić figurkę Matki Bożej, ale nie tylko dlatego. Po prostu lubiłam do sióstr przychodzić. Coś mnie tam ciągnęło.

  Kiedy już byłam młodą dziewczyną, jedna z tych sióstr zapytała mnie wprost, czy nie chciałabym przyjść do nich do zakonu. Odpowiedziałam, że tak, ale dopiero wtedy, gdy mój brat się ożeni, bo nie zostawię mamy samej. Tata wtedy już nie żył.

  A mój brat nie żenił się jeszcze przez 9 lat. Za to wszyscy naokoło uparli się, aby to mnie wydać za mąż. I coraz to kogoś stręczyli, przysyłali. A ja tym więcej modliłam się w duchu, aby żaden kawaler mnie nie chciał. Najwięcej różańców odmówiłam za mojego sąsiada, żeby mi się broń Boże nie oświadczył. Został sam po śmierci rodziców i naprawdę przydałaby mu się żona. Znaliśmy się od dziecka, byliśmy w podobnym wieku i bardzo sobie bliscy. Przechodziły mnie ciarki na myśl, że jak on by mnie poprosił o rękę, to mogłabym się nie zdobyć na to, aby odmówić, tak było mi go szkoda.

  Pan Bóg wysłuchał moich modlitw i mój brat się wreszcie ożenił, a sąsiad się nie oświadczył. Nic więc nie stało już na przeszkodzie realizacji pragnień serca, o których nikt z rodziny nie wiedział. Nadarzyła się okazja do wyjazdu, gdyż koleżanka w liście prosiła o pomoc w opiece nad dzieckiem. Pod pozorem wyjazdu do niej zaczęłam się pakować do zakonu. Ale szybko się wydało, bo ktoś z moich bliskich dowiedział się, że inna moja koleżanka wyjeżdża zająć się tym dzieckiem.

  I posypały się pytania: to gdzie ty tak naprawdę jedziesz? Cóż było robić? Przyznałam się, że wstępuję do zakonu sióstr Teresek w Siedlcach.

  Kiedy kończyłam pakowanie, zajechał do nas kolejny kandydat na męża dla mnie. Nie odzywałam się najpierw nic. Pomyślałam, że tak szybciej się zniechęci. Wtedy usłyszałam od niego: Panna Józia to się taka dumna zrobiła i z byle kim nie chce gadać. Pewnie sobie wybrała lepszego…

   No, cóż, wybrałam takiego, że lepszego to na pewno się nie znajdzie.   
s. Józefa

             

OBIECANKI – CACANKI

   Myśl o zakonie zrodziła się we mnie nagle, pod wpływem dramatycznych przeżyć związanych z bardzo ciężkim wypadkiem mojego brata. Gdy jego życie wisiało na włosku, złożyłam Bogu obietnicę, że wstąpię do zakonu, gdy on przeżyje.

   Brat powrócił do zdrowia, a ja czułam się związana przysięgą. Wkrótce poznałam siostry zakonne i nawiązałam z nimi kontakt. Podczas rekolekcji powołaniowych, kapłan powiedział mi, żebym nie czuła się związana tamtą obietnicą, bo Bóg niewolników nie potrzebuje. Byłam zaskoczona, ale zarazem poczułam się wolna.

   Zaczęłam więc szukać swojego miejsca w życiu, ale nie mogłam nigdzie znaleźć szczęścia. Po długim błądzeniu, także z dala od Pana Boga, coraz bardziej żałowałam, że uwolniono mnie od tamtej przysięgi, by być siostra zakonną.

   Zaczęłam pytać Boga w modlitwie, kim On chce abym była i wtedy odkryłam, że On powołuje mnie do swojej służby! Z radością przyjęłam powołanie, już nie jako coś, co sobie sama narzuciłam przysięgą. Zrozumiałam, że to nie ja wybieram, ale że to Bóg mnie wybrał. Bogu niech będą dzięki.
s. Maria

    

TA JEDNA NIEDZIELA SERCE DO DZIŚ ROZWESELA

   Nie myślałam o wstąpieniu do zgromadzenia, choć lubiłam przebywać sam na sam z Bogiem na modlitwie, pielgrzymować do różnych sanktuariów, uczestniczyć w uroczystościach religijnych. Miałam niewielki problem ze zdrowiem, więc sądziłam, że o powołaniu nie może być mowy.

   Zaczęłam zastanawiać się nad tym, co zrobić ze swoim dalszym życiem. Jaką drogę wybrać? Podjęcie decyzji nie było łatwe, więc prosiłam Pana Boga o pomoc, o jakiś widoczny znak... Pewnej niedzieli, całkiem przypadkowo, sięgnęłam po tygodnik katolicki „Niedziela”. Wśród wielu artykułów moją uwagę zwróciło ogłoszenie sióstr Teresek w Siedlcach. Spodobało mi się to, że siostry nie noszą habitów, gdyż ja nigdy nie chciałam się wyróżniać z otoczenia. Coraz częściej myślałam o tym, czy mogłabym być przyjęta do tej wspólnoty. W końcu odważyłam się i przyjechałam do sióstr, by się o tym osobiście przekonać. Efekt był taki, że mija już ponad 27 lat odkąd jestem siostrą zakonną w tym Zgromadzeniu. W swojej pracy mam wiele możliwości świadczenia o Chrystusie, a ludzie nie krępują się w kontakcie ze mną, gdyż często nie wiedzą kim jestem. I to ukrycie jest pięknie pomyślane przez Pana Boga.
s. Irena

    

WEZWANIE PRZYSZŁO

Pierwsze myśli o życiu zakonnym, pojawiły się, gdy do naszej parafii przyjechały siostry zakonne. Miałam wówczas 16 lat. Po tym spotkaniu pomyślałam, że ja bym chętnie do nich poszła. Chciałabym być taka jak one. Kiedy powiedziałam o tym w domu, usłyszałam, że to nie można tak sobie pójść do zakonu; że to trzeba najpierw mieć powołanie. Nie wiedziałam co to znaczy i zastanawiałam się, czy to chodzi o otrzymanie jakiegoś wezwania.

Na razie takie wezwanie nie przychodziło, ale ja wciąż o tym myślałam. Na razie i tak nie mogłabym pójść do zakonu ze względu na sytuację w domu. Mama zmarła, gdy miałam 12 lat, tata chorował, i musiałam sprawować opiekę nad młodszym rodzeństwem.

Byłam już starszą panną, gdy poszłam do pracy i koleżanka pewnego dnia mówi do mnie: Tobie to już najwyższy czas wyjść za mąż, albo wstąpić do zakonu. Odpowiedziałam, że ja to bym chętnie poszła do zakonu, ale nie wiem gdzie. Wtedy ona mi doradziła, że jest taki zakon bezhabitowy, nawet niedaleko stąd, gdzie pracują te siostry, bym się tam zgłosiła. Zostałam zaproszona przez siostry i tak trafiłam do Zgromadzenia w Siedlcach. Odczytałam to jako wezwanie Boże.
s. Jadwiga

  

„BYĆ BLIŻEJ CIEBIE CHCĘ”

W zasadzie to ja żyłam jak zakonnica, będąc jeszcze w świecie. Nie ciągnęło mnie wcale na zabawy, ani na pogawędki z koleżankami. Szkoda mi było na to czasu. Wolałam sobie coś poczytać albo się pomodlić. Od wczesnych lat lubiłam chodzić do kościoła, zwłaszcza na nabożeństwo różańcowe. Namawiałam swoje koleżanki, by też chodziły, ale im się to szybko znudziło.

Ja natomiast w kościele, blisko Pana Jezusa, czułam się dobrze. Bardzo pragnęłam tej bliskości. Tak samo dobrze czułam się w obecności osób duchownych. Jak np. ksiądz zbierał na tacę i przypadkiem otarł się o mnie, to byłam bardzo szczęśliwa, że taka święta osoba się mnie dotknęła. I bardziej mnie ciągnęło, by przebywać blisko osób duchownych niż osób świeckich, ale najbardziej, to chciałam być blisko ołtarza. Teraz, będąc w zakonie, jestem Panu Bogu wdzięczna za możliwość przebywania tak blisko Tabernakulum, bo zawsze o tym marzyłam.
s. Konsolata

  

MNIE TAM WSZYSTKO JEDNO GDZIE, BYLE WCZEŚNIEJ

W moim życiu, widzę wiele podobieństwa do Patronki naszego Zgromadzenia – świętej Teresy od Dzieciątka Jezus. Nawet imię. Poza tym, jej mama zmarła, gdy miała zaledwie 4,5 roku. Mnie tak samo. Przy trumnie mojej mamy jakaś starsza osoba, wskazując na mnie, powiedziała: Ja nie doczekam, ale wy doczekacie, że to dziecko będzie w zakonie.

Święta Teresa miała świątobliwego ojca, ja także. No i św. Teresa mając 15 lat, prosiła swojego ojca o pozwolenie wstąpienia do zakonu, ja dokładnie tak samo. Reakcja była identyczna. I jej tata i mój tata – zapłakał, ale się nie sprzeciwił.

Na moją prośbę tata poszedł ze mną do Węgrowa pieszo, gdzie był klasztor sióstr. W rozmowie z s. przełożoną dowiedziałam się, że nie przyjmują kandydatek w tak młodym wieku. Przyjęto natomiast moje dokumenty i powiedziano mi, że będą na mnie czekać. Pomyślałam sobie: O Jezu, jak długo mi będzie trzeba czekać!

Od pewnej osoby dowiedziałam się, że zna siostry Tereski i tam mogłabym wstąpić. Ucieszyłam się i odpowiedziałam, że mnie tam wszystko jedno gdzie, byle wcześniej.

Pojawiła się przeszkoda i tym razem. Rodzeństwo mówiło: My nie wyobrażamy sobie świąt bez ciebie. Moja przybrana mamusia także nie chciała mnie puścić do zakonu. Usiłując mnie zatrzymać, poszła do księdza proboszcza, aby ten mi nie dał opinii potrzebnej do zakonu. Ale ksiądz proboszcz powiedział, że nie może mi tej opinii nie dać, bo będzie mnie miał na sumieniu. Według niego ja mam prawdziwe powołanie.

Tatuś przywiózł mnie do Siedlec, ale na stacji rozpłakał się i powiedział: Ja bez ciebie nie wracam. Kuzynka próbowała go pocieszać, a ja wciąż mówiłam to samo: tatusiu, jak ja nie pójdę do zakonu, to będę nieszczęśliwa. Nie chciał mnie też puścić mój trzyletni braciszek, któremu powiedziałam, że ja zaraz wrócę. Płakał po moim odejściu 2 tygodnie. Kiedy po nowicjacie przyjechałam do domu, braciszek przypomniał mi te słowa - „Ja zaraz wrócę” i powiedział: Tereniu, to się idzie do zakonu i się kłamie? Oczywiście musiałam się wytłumaczyć.

Ponieważ byłam dopiero kandydatką przed pierwszymi ślubami, najbliżsi jeszcze pytali: I co, nie wrócisz do domu? Odpowiedziałam, że nie, bo będę nieszczęśliwa jak wrócę. I nie wróciłam. Od tamtego czasu minęło już 60 lat. I do dziś jestem szczęśliwa.
s. Teresa Benwenuta

BEZ WIĘKSZYCH CEREGIELI

  Siostry Tereski poznałam przez moją cioteczną siostrę, do której przyjeżdżałam na wakacje. Zabrała mnie tam kiedyś ze sobą, aby pomóc siostrom w pracach polowych. Nie pamiętam, co zwróciło wtedy moją uwagę. Może radość, z jaką siostry wykonywały swoje obowiązki? Po prostu podobało mi się i już. Odtąd wiedziałam już jakie mam plany na przyszłość.

   Kiedy więc do moich kuzynów przyjechała siostra zakonna z zakonu habitowego z Warszawy i chciała mnie zabrać, abym tylko zobaczyła jak jest u nich, czułam ogromną niechęć. Nie umiałam podać żadnego powodu, dlaczego odrzucam taką ofertę choćby samego wyjazdu do stolicy, ale coś mnie jakby zniechęcało do tego wyjazdu. W końcu nie poszłam na umówione spotkanie. Zwyczajnie uciekłam. I przyszłam tu gdzie czułam, że mam przyjść.      

s. Maria

    

PÓŁ NA PÓŁ

  Myśli o życiu zakonnym towarzyszyły mi przez wszystkie lata szkoły średniej. Było dla mnie oczywiste, że po maturze wstąpię do zakonu. Na razie nic nikomu nie mówiłam. Pewnego dnia, przed moim kościołem parafialnym, na tablicy ogłoszeń, pojawił się plakat zgromadzenia zakonnego wraz z informacją o warunkach przyjęcia kandydatek. Wyczytałam wszystko jednym tchem, jakby samo niebo to właśnie dla mnie napisało.

  Odtąd, ile razy przechodziłam obok kościoła, spoglądałam na ten plakat, i powoli przygotowywałam się, by powiedzieć w domu o swoim powołaniu. Pomyślałam, że najpierw powiem mamie, gdy będziemy wracały ze Mszy świętej w niedzielę. Zatrzymam się przy tablicy ogłoszeń, pokażę plakat i powiem, że tam idę.

  Tak też zrobiłam, ale jakież było moje zaskoczenie, gdy podeszłam i zobaczyłam, że akurat tej nocy plakat zniknął. Bo jeszcze poprzedniego dnia wisiał. A wisiał cały rok. Odczytałam to jako znak, że mam pójść do zakonu gdzie indziej. Tylko gdzie? Nie wiedząc, co robić, zapytałam o radę kapłana w czasie spowiedzi. A trafiłam na spowiednika sióstr Teresek.

  Ten mnie zapytał: A ty chcesz się więcej modlić, czy więcej pracować? Bo jak wolisz więcej się modlić niż pracować, to idź do klauzurowego, a jak pracować, to do jakiegoś zgromadzenia czynnego. Odpowiedziałam, że najbardziej by mi odpowiadało żeby było i jedno i drugie po połowie. W takim razie, to już wiem, gdzie cię skierować. Jak chcesz żeby było pół pracy i pół modlitwy, to jedź do Siedlec, do sióstr Teresek. Przyjechałam i tutaj już zostałam.
s. Magdalena

MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ

   Mając 13 lat należałam do grupy oazowej. Byłam zaangażowania w życie parafii, śpiewałam w chórze. Kiedyś zobaczyłam siostry habitowe posługujące w kościele i bardzo mi się to spodobało, ale zadawałam sobie pytanie, dlaczego nie można byłoby tego robić bez habitu? Byłoby wygodniej, swobodniej. Nie rzucałabym się tak bardzo w oczy. W dziecięcych marzeniach wyobrażałam sobie, że jestem taką skrytką. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że istnieją siostry bezhabitowe.

   Gdy skończyłam 17 lat, przypadkowo nawiązałam kontakt z siostrami Tereskami. Któregoś dnia towarzyszyłam koleżance, która wybierała się do sióstr, aby oddać pożyczoną książkę. Ta wizyta zrobiła na mnie ogromne wrażenie, kiedy się okazało, że tutaj mieszkają siostry nie noszące habitu. I tak zaczęła się moja przygoda z zakonem. Po roku czasu podjęłam decyzję o wstąpieniu do tej właśnie Wspólnoty. s. Krystyna

   

OTRZYMAŁAM KSIĄŻKĘ DZIEJE DUSZY ŚW. TERESY

   Będąc nastolatką, razem z moją siostrą, pojechałam odwiedzić starszą koleżankę, która wstąpiła do zakonu, a pochodziła z naszej miejscowości. Pierwsze spotkanie z siostrami wywarło na mnie dobrewrażenie. Radosna atmosfera zakonna bardzo mnie ujęła. Siostry były miłe i życzliwe, gotowe podzielić się nawet kubkiem mleka. Przyglądając się im, pomyślałam, że ja, będąc taką siostrą, mogłabym pracować wszędzie, nawet wśród świeckich osób. Zaciekawiło mnie takie życie zakonne.

   Odjeżdżając, otrzymałam książkę, pt. „Dzieje duszy” św. Teresyod Dzieciątka Jezus. Święta Teresa zachwyciła mnie swoją prostotą i dziecięcą postawą wobec Boga. Od tej pory coraz częściej myślałam o życiu zakonnym. Mając prawie 18 lat, gdy wydawało mi się, że już jestem pewna co do wyboru drogi życiowej, przyszły niepewności. Może jednak powinnam wyjść za mąż? Nie mogłam się zdecydować. Powiedziałam w końcu o tym rodzicom. Mój tato tylko tyle powiedział: Jak pójdziesz, to żebyś nie wracała. Przemyśl to i przemódl.

   Ta sytuacja męczyła mnie coraz bardziej. Zaczęłam więc z nadzieją modlić się, prosząc Boga o pomoc w dokonaniu wyboru. I oto pewnej nocy we śnie ujrzałam Pana Jezusa, który pokazał mi dwie różne drogi. Wskazując na nie, powiedział: Wybieraj! Przez moment obserwowałam, jak może w przyszłości wyglądać moja droga życia zakonnego oraz droga życia małżeńskiego.

  Tak więc odpowiedź od Boga przyszła szybko, ale wyboru musiałam dokonać sama. Wybrałam życie zakonne. Nigdy swej decyzji nie żałowałam. Po latach dowiedziałam się, że mama mojej koleżanki modliła się o nasze powołanie. Rzeczywiście obie wstąpiłyśmy do zakonu, tylko każda do innego. 
s. Sabina

 

POWAŻNA OBIETNICA

  Od dziecka mama zabierała mnie ze sobą do kościoła, choć był to czas wojny. Czasem zabierała mnie także do sióstr zakonnych, które mieszkały w mojej parafii. Lubiłam tam przebywać. Siostry były bardzo miłe, przyjazne. Szyły i haftowały ornaty, stuły, a także piękne stroje dla dziewczynek sypiących kwiatki w czasie procesji, które najbardziej mi się podobały. Przyszedł czas, że i ja w końcu założyłam ten strój na procesję Bożego Ciała. Jedna z sióstr często pytała mnie przekornie: Przyjdziesz do nas? Odpowiadałam wtedy, że przyjdę. To były tylko dziecięce obietnice, ale po latach nabrały powagi.

  Przez wiele lat utrzymywałam kontakt z siostrami. Nawiązała się serdeczna przyjaźń. W tym czasie moje koleżanki poszły do innych zakonów. A ja w wieku 17 lat zdecydowanie powiedziałam rodzicom, że odchodzę do naszych sióstr. Nie byli tym zachwyceni, ale też bardzo się nie sprzeciwiali. Miałam czterech braci, ale jako jedyna córka byłbym bardziej potrzebna w domu.

   Po krótkim pobycie w zakonie rozchorowałam się i wróciłam do domu. To była dla mnie ciężka próba. Wydawało mi się wówczas, że zakon nie jest dla mnie, że nie dam rady wytrwać, lepiej będzie jak zostanę przy rodzicach. Ale to był tylko chwilowy kryzys. Po roku znów dano mi szansę, którą z wdzięcznością przyjęłam i wszystko już ułożyło się dobrze.       s. Januaria

 

MARZYŁAM, ŻEBY MIESZKAĆ BLISKO KOŚCIOŁA…

  W dzieciństwie często marzyła o tym, żeby kiedyś mieszkać w pięknym domu, żeby było blisko do kościoła i żebym mogła pracować wśród osób duchownych. Mieszkając na wsi, już od najmłodszych lat dużo pracowałam w gospodarstwie, pomagając mamie. Mój tata zmarł, gdy miałam zaledwie 10 lat. Wieczorami poświęcałam czas na czytanie książek, gazet. Bardzo lubiłam czytać Rycerza Niepokalanej. To właśnie w tej gazetce znalazłam ciekawe treści na temat życia Kościoła, życia zakonnego, misji. Poznałam lepiej ojca Maksymiliana Kolbe.

  To sprawiło, że coraz więcej zaczęłam zastanawiać się nad sobą, nad swoją przyszłością. Wtedy też pojawiła się myśl o wstąpieniu do zakonu. To zastanawianie się trwało prawie trzy lata. W końcu któregoś razu w rozmowie z mamą nieśmiało wspomniałam o tym, że postanowiłam pójść do zakonu. Wtedy mama ostro się sprzeciwiła temu i przyznała się do czegoś, co skrywała w tajemnicy przez wiele lat. Otóż jeszcze przed moim narodzeniem mama postanowiła, że jeśli urodzi się syn, którego tak bardzo wyczekiwała z tatą, to ofiaruje go Panu Bogu. Ale obietnica nie miała dotyczyć córki. A teraz Pan Bóg niejako upomniał się o swoje. Nie było wyjścia. Mama już nie protestowała, chociaż bardzo pragnęła przy mnie dożywać. Z żalem, ale oddała mnie Bogu.

  Mając 24 lata, opuściłam dom rodzinny. Ksiądz proboszcz, któremu siostry Tereski szyły sutanny, skierował mnie właśnie do nich. Niestety nie dotarłam pod wskazany adres, gdyż po drodze zabłądziłam i trafiłam do sióstr habitowych, które chciały mnie „przechwycić”. Zatrzymałam się więc u nich na krótko, ale zaraz potem trochę zawiedziona wróciłam do domu. Nie czułam się tam dobrze, to nie było moje miejsce. Napisałam tylko list do sióstr, że wybieram inny zakon i za przynagleniem księdza proboszcza, za drugim razem trafiłam już pod wskazany adres. Znalazłam ten właściwy dom. Dziecięce pragnienia przerosły moje oczekiwania. Mieszkałam w różnych domach z kaplicą i prawie przez 40 lat posługiwałam kapłanom w kuchniach, stołówkach. 
s. Leonarda

 

PRAGNĘŁAM APOSTOŁOWAĆ

  W mojej rodzinie były skrupulatnie zachowywane przepisy Kościoła i tradycje religijne. Niedzielne Godzinki, w Wielkim Poście – Gorzkie żale, oraz codzienny różaniec, umieliśmy prawie na pamięć. Wspólnie, nawet w czasie pracy w polu, śpiewaliśmy pieśni religijne lub patriotyczne. W naszym domu bez modlitwy nie można było położyć się spać lub zasiąść do stołu. Wzrastałam w atmosferze religijności, gdzie wiara była głęboka, nie poddawana żadnej wątpliwości. Zwłaszcza moją mamę cechowała taka wiara, a przy tym jej łagodność, słowność, prawdomówność, uczciwość, zachęcały mnie do praktyk religijnych. Moja gorliwość wzrastała wraz z wiekiem. Lubiłam czytać opowiadania biblijne i żywoty świętych, aby je później opowiadać innym dzieciom. Przed pójściem do szkoły często brałam udział we Mszy świętej, pokonując 3 km drogę do kościoła. Jeśli miałam się w co ubrać, to nie było dla mnie złej, ani dalekiej drogi do kościoła. Nie ominęłam żadnych adoracji, klęcząc niekiedy bardzo długo przed Najświętszym Sakramentem, zapominałam o głodzie, nie czułam bólu kolan. Czekałam nieraz długo w kolejce do spowiedzi, nie zważając na zimno.

 Będąc słabego zdrowia postanowiłam uczyć się krawiectwa, ale nie wiedziałam, gdzie taka szkoła się znajduje. Zrządzeniem losu spotkałam koleżankę, która powiedziała mi, że w Parczewie mieszkają siostry Tereski, które prowadzą warsztaty krawieckie. I tak trafiłam do sióstr, u których rozpoczęłam naukę. Przez okres zimy tam mieszkałam. Będąc uczennicą krawiectwa zastępowałam często naszą instruktorkę w młodszych klasach. W przerwach zachęcałam dziewczęta do śpiewania Gorzkich żali w czasie Wielkiego Postu, Litanii do Matki Bożej w maju czy Litanii do Serca Pana Jezusa w czerwcu. Śpiewałyśmy wtedy pełnym, radosnym głosem, chociaż modlitwa w szkole była zabroniona. Rodziło się wówczas we mnie pragnienie apostolstwa wśród ludzi. Życie moje zaczęło się zmieniać. Widząc, że siostry codziennie przyjmują Komunię Świętą, ja także zapragnęłam codziennie przyjmować Pana Jezusa i spowiadać się co dwa tygodnie. Wyręczałam starsze siostry przy ubieraniu kwiatami ołtarzy w kościele, pomagałam przy dekoracjach, np. na Boże Ciało.

  Siostry często powtarzały: Panna Zuzia będzie nasza. Wśród sióstr dobrze się czułam. Doświadczałam niejednokrotnie pomocy, zwłaszcza wtedy, kiedy chorowałam. Miałam okazję uczestniczyć w rekolekcjach zakonnych i poznać lepiej Patronkę Zgromadzenia. Przeszłam właściwie tzw. okres postulatu. Byłam gotowa wstąpić do tej wspólnoty, ale obawiałam się, że z moim słabym zdrowiem nie dam rady temu sprostać. Po skończeniu szkoły, na zaproszenie ojca Andrzeja Mazurkiewicza, założyciela tej Wspólnoty, pojechałam do innego domu sióstr podreperować swój organizm dotknięty gruźlicą. Był tam duży, piękny ogród, gdzie spędzałam wiele czasu. Dobre wyżywienie i odpoczynek wzmocniło mój stan zdrowia. Podczas tego pobytu poznałam wielką dobroć Ojca, który dbał o mnie jak o córkę, przynosząc w kieszeni zawsze coś do jedzenia, mówił: Jedz Zuzia, żebyś nabrała sił i zdrowia i żebyś wytrwała w nowicjacie. Słów Ojca Założyciela nie sposób zapomnieć. Był to człowiek przeniknięty Bożą dobrocią, miłujący ludzi. Dobroć okazywał wszystkim, darząc otoczenie dobrodusznym uśmiechem. Swoją postawą przynaglał wręcz do dobra. Patrząc na Ojca, postanowiłam żyć podobnie jak On i zdecydowałam, że zostanę w zakonie, ofiarując się za zbawienie bliskiej mi osoby. Od siostry przełożonej otrzymałam zapewnienie, że w mojej sytuacji nie muszę wykonywać ciężkiej pracy, ale mogę zająć się innymi obowiązkami. Pan Bóg dla każdego coś przygotował we wspólnocie.

  Dla mamy moje odejście z domu było wielkim przeżyciem, tym bardziej, że byłyśmy z sobą bardzo zżyte i miała nadzieję, że będzie przy mnie dożywać. Ale Pan Jezus wzywał. Nie mogłam dłużej czekać. Po latach pragnienie mamy się spełniło, bo miałam możliwość opiekowania się nią aż do śmierci.
s. Zuzanna Salomea

 

WEWNĘTRZNE PRZEKONANIE MÓWIŁO MI, ŻE TRZEBA JECHAĆ

  Od najmłodszych lat bardzo chętnie chodziłam pieszo do kościoła, pomimo że nie było blisko. Chętnie brałam udział w nabożeństwach. Najbardziej zachwycała mnie muzyka kościelna i śpiew. Już wtedy marzyłam o tym, żeby w przyszłości grać na organach i śpiewać wysoko na chórze. Często przystępowałam do sakramentów świętych. To było pragnieniem mojej mamy, która mnie ofiarowała Panu Bogu, zanim jeszcze się urodziłam, ale na wspomnienie o tym, że może kiedyś zostałabym siostrą zakonną, nie było mowy, to było dla mnie nie do przyjęcia. Wszystko zostawić, porzucić; piękne stroje, zabawy, dom rodzinny. Opuścić rodziców, rodzeństwo, znajomych. To nie dla mnie!

   Mając 14 lat, inaczej zaczęłam postrzegać świat. Poważnie zastanawiałam się nad swoją przyszłością, ale nigdy nie myślałam o założeniu rodziny. To może jednak zakon? Ale jaki i gdzie? Jak wygląda takie życie? Nurtowały mnie tego typu pytania. Coraz mniej interesowało mnie towarzystwo kolegów i koleżanek. Unikałam wiejskich zabaw. Skazywałam się na samotność, ale to była radosna samotność. Kiedy rodziców nie było w domu, wtedy klękałam do modlitwy z różańcem w ręku.

   W sercu rodziło się pragnienie bycia bliżej Boga. Nie chciałam się z tym zdradzać. Nie ujawniałam też moich planów na przyszłość. Byłam jeszcze za młoda na podjęcie tak poważnej decyzji. Coraz częściej jednak myślałam o życiu zakonnym, nie mając pojęcia jak to miałoby wyglądać, bo sobie nie wyobrażałam siebie w habicie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że istnieją zakony bezhabitowe. W końcu zdobyłam się na odwagę i powiedziałam najpierw o tym mamie, że zamierzam wstąpić do klasztoru, choć jeszcze nie wiem do jakiego.

   Rozwiązanie tego problemu nastąpiło szybko. Po rozmowie z księdzem, który zaproponował mi zakon habitowy i bezhabitowy, bez namysłu wybrałam ten, w którym nie nosi się habitu. A poza tym znajdował się bliżej domu.

   Napisałam list pod wskazany adres i czekałam niecierpliwie na odpowiedź. Siostra przełożona w odpowiedzi napisała mi, że jestem jeszcze za młoda, że powinnam najpierw ukończyć szkołę, ale mogę przyjechać i zobaczyć jak wygląda życie zakonne.

   Wewnętrzne przekonanie mówiło mi, że nie ma na co czekać. Świadomie podjęłam decyzję. Pojechałam i zostałam u sióstr Teresek. Mając 17 lat opuściłam rodzinną miejscowość. Sąsiedzi powtarzali tylko, czy ta dziewczyna zwariowała? Do domu już nigdy nie przyjedzie. Takie wyrzeczenie! Ale to mnie nie przestraszyło. Byłam gotowa na wszystko, co mnie tam będzie czekać…

   Na początku w domu zakonnym, pośród sióstr, czułam się bardzo dobrze. Ale przyszedł taki moment, kiedy zaczęłam bardzo tęsknić za domem rodzinnym. Nie mogłam sobie z tym poradzić. Zaczęły się budzić wątpliwości. Zwierzyłam się z moich obaw ojcu spowiednikowi i wtedy usłyszałam od niego, że to tylko szatańskie podszepty, więc wybieraj. Utwierdzona w przekonaniu, że moje miejsce jest właśnie tutaj, zostałam w zakonie.

   Moje najcichsze marzenia się spełniły. Grą i śpiewem wielbię Pana Boga a jednocześnie swoją wymarzoną pracą mogę służyć ludziom.
s. Dorota

PO CICHU MARZYŁAM, ŻEBY BYĆ SIOSTRĄ   

   W powojennych czasach, w mojej licznej rodzinie, od najmłodszych lat każde z nas musiało pracować, aby zarobić na chleb. W wieku 12 lat zostałam opiekunką do dzieci. Po szkole pieszo wędrowałam do innej miejscowości, aby i tam zajmować się dziećmi.

  Oprócz tego, moim zadaniem było jeszcze doglądanie krów na pastwisku. Podczas tego zajęcia miałam dużo czasu, który wypełniałam najczęściej modlitwą, śpiewem i rozmyślaniem. Lubiłam leżeć na trawie, podziwiać barwną przyrodę i wpatrywać się w niebo, w przepływające z lekkością obłoki, tworzące niezwykłe kształty. Obserwacja przyrody zmuszała mnie do refleksji nad światem, nad życiem. Moje dziecinne wyobrażenie i pojmowanie świata opierało się na tym, czego dowiedziałam się od rodziców i na lekcjach religii, której uczyła mnie siostra szarytka. To dzięki niej zaczęłam inaczej myśleć o sobie, o świecie. Po cichu marzyłam, żeby być jak ona.

  Moi pobożni rodzice swoim przykładem zachęcali mnie do modlitwy, do udziału we Mszy św. Nie zawsze jednak mama chciała mnie wziąć ze sobą do kościoła, bo droga była daleka, a ja nie miałam obuwia. Prosiłam wówczas swoją koleżankę, aby mi pożyczyła swoich butów, które zakładałam dopiero przed wejściem do świątyni, a potem znów boso wracałam do domu. Było mi wstyd chodzić w pożyczonych butach koleżanki, ale nie mogłam nie pójść do kościoła.

   W szkole byłam bardzo nieśmiała, a jednocześnie trochę „rozbrykana”. Wraz z innymi dziećmi brałam udział w różnych zabawach, przedstawieniach. Wtedy nie czułam lęku przed publicznością. Często spotykaliśmy się na modlitwie w domu bądź przy kapliczce. Razem z koleżanką lubiłam przystrajać kwiatami przydrożne krzyże.

   Obrazek św. Teresy od Dzieciątka Jezus, który mama kupiła dla mojej starszej siostry Tereski, mającej zamiar pójść do zakonu, przyciągnął moją uwagę. Wyszło na to, że ja ją uprzedziłam w tych zamiarach. Kiedyś na rekolekcjach dla dzieci usłyszałam słowa, które głęboko utkwiły mi w pamięci: „Komu więcej dano, od tego więcej wymagać się będzie”…. Często rozważałam to zdanie.

   Po szkole podstawowej już chciałam pójść do zakonu, nie wiedząc gdzie i dokąd. To pragnienie było tak silne, że nie mogłam dłużej z tym zwlekać. Za radą mamy postanowiłam udać się do księdza proboszcza, aby mi coś poradził. Sama nie miałam odwagi, więc poszłam z mamą. Ksiądz, nie wahając się długo, powiedział: jedź do Siedlec. Jak się później okazało, przełożoną tego zakonu była siostra pochodząca z mojej parafii, która kiedyś była dawną szkolną koleżanką mamy.

   Po opinię do proboszcza poszłam już sama. Ksiądz pobłogosławił mnie na drogę. Mój tato też mnie pobłogosławił i powiedział, że jak idę do zakonu, to żebym wytrwała. Odpowiedziałam, że nie po to idę, abym z powrotem wracała.

   Spodobało mi się od pierwszej chwili. Nawet nie płakałam. Miałam wtedy zaledwie 15 lat. Przez prawie 35 lat pracowałam z dziećmi, nauczając katechezy. Organizowałam różne przedstawienia, misteria. Robiłam to, o czym kiedyś marzyłam. Pan Bóg obdarzył mnie licznymi talentami, abym głosiła Jego chwałę wśród ludzi.

s. Franciszka

WPATRYWAŁAM SIĘ Z ZACHWYTEM W JEJ OBRAZ

   O wstąpieniu do zakonu myślałam już od dziecka, chociaż o zakonach żeńskich niewiele wiedziałam. W przeszłości moja Mama bardzo pragnęła zostać siostrą zakonną, ale jej życie ułożyło się inaczej. W szkole podstawowej moje koleżanki często rozmawiały o życiu zakonnym i nawet jak wspominały o tym, serio czy żartem, miały zamiar resztę życia spędzić na służbie Bogu. Wtedy i mnie się udzieliły takie pragnienia, ale nie miałam odwagi z nikim o tym porozmawiać. W czasach mojej młodości nie było tak ogromnego dostępu do informacji, więc na siłę nie szukałam żadnego zakonu. Ale zaczęłam zastanawiać się poważnie nad tym, jaką drogę życia powinnam wybrać.

   Modliłam się często w tej sprawie w kościele, przed obrazami świętych. Moją uwagę najbardziej skupiała postać jednej świętej, ubranej w habit i welon na głowie, w którą wpatrywałam się z zachwytem i myślałam wówczas, jaka piękna jest ta święta. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to św. Teresa od Dzieciątka Jezus, jedna z patronek mojej parafii.

   W drodze do pracy, miałam zwyczaj wstępowania także do innego kościoła w moim mieście, na modlitwę, a właściwie na rozmowę ze św. Maksymilianem Kolbe, którego prosiłam, aby pokierował mnie do właściwego zakonu. Chciałam zostać siostrą zakonną, ale nie wyobrażałam siebie w habicie, a zwłaszcza w noszeniu czegoś na głowie, do czego nie byłam przyzwyczajona. To mnie zniechęcało, ale nie powstrzymało przed wyborem życia zakonnego.

   Podjęcie jednak konkretnej decyzji odkładałam z roku na rok, chociaż myśl o zakonie tkwiła we mnie mocno, nurtowała mnie, nie dawała spokoju i stawała się coraz bardziej natarczywa. To zmusiło mnie w końcu do działania. Pomogło mi w tym ogłoszenie z prasy katolickiej, zachęcające dziewczęta do życia w bezhabitowym zakonie. To było to, czego pragnęłam.

   Pierwszy krok miałam za sobą. Została jeszcze rozmowa z rodzicami o moich planach. Od mamy po raz pierwszy dowiedziałam się, że ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus byłam nieświadomie związana prawie od urodzenia. W obliczu śmiertelnego zagrożenia, rodzice poprosili kapłana, aby udzielił mi jak najszybciej sakramentu chrztu świętego. Ksiądz proboszcz, który miał szczególne nabożeństwo do św. Teresy, modlił się wtedy o łaskę zdrowia dla mnie przez wstawiennictwo tej świętej i oddał mnie w jej opiekę.

   Wyzdrowiałam i w dojrzałych latach wstąpiłam do zgromadzenia, którego św. Teresa jest główną patronką. Może to Ona sama przyprowadziła mnie do tego miejsca? A może i przez „kumoterstwo” św. Maksymiliana, który był wielkim czcicielem św. Teresy?

   Od początku życia zakonnego św. Teresa stała mi się bardzo bliska. Pokochałam Ją jak siostrę i staram się kroczyć przez życie jej małą drogą duchowego dziecięctwa.

s. Jadwiga

NIE MIAŁAM ODWAGI PRZYZNAĆ SIĘ, ŻE IDĘ DO ZAKONU

  Od dziecka wzrastałam w duchu katolickim. Moja mama należała do zakonu tercjarskiego. Tata „kościelny śpiewak”, znawca Pisma świętego, uczył nas modlitwy, śpiewu, zapoznawał z katechizmem, zwłaszcza moją starszą siostrę, przygotowującą się do I Komunii św. Miałam wówczas 6 lat i pamiętam jak chętnie uczyłam się prawd katechizmowych.   Na egzamin mama zabrała nas obie. Kiedy padały pytania, pierwsza rwałam się do odpowiedzi, zadziwiając wszystkich znajomością katechizmu. Egzaminujący nas ksiądz proboszcz stwierdził, że jestem dobrze przygotowana i też mogłabym przystąpić do I-ej Komunii świętej. Rodzicom ten pomysł się spodobał, chociaż zakup kolejnej sukienki był sporym wydatkiem. Postanowiono więc, że po uroczystości moją komunijną sukienkę sprzedadzą.

  Później często brałam udział w procesjach jako bielanka, a kiedy byłam starsza, nosiłam wraz z innymi dziewczętami, feretron z obrazem św. Teresy i św. Antoniego. Byłam także zelatorką młodzieżowego kółka różańcowego. Coraz bardziej pragnęłam służyć Panu Bogu i myślałam o wstąpieniu do zakonu.

  Jednak po śmierci ojca musiałam zaopiekować się mamą, bo siostra opuściła już rodzinny dom. Większość obowiązków w gospodarstwie spadła na mnie. Kiedy mama przed śmiercią chciała rozpisać majątek, bałam się, że będę musiała przy nim już zostać, co pokrzyżowałoby mi plany. Powiedziałam wymijająco, że nie chcę spadku. Nie miałam odwagi przyznać się, że idę do zakonu, ale mama przeczuła mój sekret. Sama kiedyś tęskniła za życiem zakonnym i w sercu pragnęła, abym ja została siostrą zakonną. Powiedziała tylko: Dziecko, aby ci chleba nie brakowało…

  Zanim wstąpiłam do zakonu, już dużo wcześniej znałam siostry Tereski, które miały swój dom w mojej parafii. Podobało mi się to, co siostry robiły dla Kościoła i parafii. Tam też widziałam swoje miejsce. Zanim jednak przyjechałam do Siedlec na stałe, przez pół roku jeszcze porządkowałam sprawy majątkowe.

  Przez ponad 40 lat życia zakonnego pełniłam różne obowiązki. Najczęściej jednak byłam zaangażowana w pracę przy kościele: dbanie o wystrój ołtarzy, robienie okolicznościowych dekoracji, prowadzanie bielanek w czasie procesji. Młodzieńcze pragnienia służby Bogu stały się realne. Na emeryturze podjęłam jeszcze obowiązki zakrystianki.

  W moim zakonnym życiu były łzy szczęścia i smutku. Były trudności, kłopoty, ale też było wiele radości. A gdy przychodziła pokusa ucieczki do świata, zwracałam się z wyrzutem do świętej Teresy: „Nosiłam” Cię przez tyle lat, to teraz pomóż mi przetrwać ten trudny czas. Przetrwałam z jej pomocą. Święta dotrzymuje więc słowa, że będzie pomagać z nieba.

s. Genowefa

ZAŚLUBINY Z OBLUBIEŃCEM

Moje powołanie zakonne kształtowało się już od dzieciństwa. Bardzo lubiłam się modlić, chodzić do kościoła, jeździć z moją siostrą na oazy.

Duży wpływ na rodzące się powołanie mieli moi rodzice, prawdziwi świadkowie wiary, którzy swoim życiem potwierdzali miłość do Pana Jezusa i Matki Najświętszej.

Na pytanie mamusi: „Kim chciałabyś zostać jak dorośniesz?” - odpowiadałam, że zwykłą panią. Ale już wówczas mama mówiła, że zostanę zakonnicą.

Będąc jeszcze w domu rodzinnym miałam taki sen: Stałam przed dużą bramą, którą miałam przekroczyć, ale nie jako osoba, ale jako ciemny punkcik, który krąży pod sklepieniem. Zobaczyłam maszynę, coś podobnego do magla, jak głośno pracuje i chce mnie wciągnąć w swoje tryby. Bronię się i rozpaczliwie szukam pomocy. Nagle spostrzegam świetlisty, jasny punkt, który odciąga mnie od tej maszyny. Pragnę podziękować temu punkcikowi, chcę wiedzieć, kto to jest i okazać mu wdzięczność za uratowanie mi życia. Zbliżamy się razem do wyjścia z bramy. Za bramą zobaczyłam teren ogrodzony wysokim płotem, piękne słońce, bardzo dużo zakonników ubranych w białe habity, ale to, co było najważniejsze, to zobaczyłam stojącą obok mnie piękną, świetlistą postać młodzieńca. Nagle w swym sercu poczułam wielką radość, której nie jestem w stanie opisać. Po czym zakonnik podchodzi do młodzieńca i do mnie, nakłada nam złote szaty i złote korony na głowę. Na tacy podaje obrączki. Młodzieniec wkłada mi obrączkę na palec, wypowiadając słowa: „Czy chcesz być moja?” Odpowiadam, że tak, przy tym czuję w sercu wielkie szczęście i miłość niewymownie piękną i czystą.

Następnie idziemy w orszaku, a na placu rozlegają się okrzyki: „Niech żyją, niech żyją, niech żyją”. Przed nami ujrzałam bardzo długi stół, zastawiony wieloma barwnymi potrawami. Siadamy wraz z zakonnikami do stołu i w tym momencie się budzę, żałując, że to tylko sen i że już się skończył.

Spisałam ten niezwykły dla mnie sen, dając mu tytuł: „Zaślubiny z Oblubieńcem”, gdyż byłam przekonana, że tym Młodzieńcem jest sam Jezus Chrystus, który powołuje mnie do swojej służby.

Minęło jeszcze sporo czasu, zanim podjęłam decyzję o wstąpieniu do zakonu. Znałam wiele różnych zgromadzeń, ale kiedy dowiedziałam się o istnieniu zakonu bezhabitowego, wtedy już byłam pewna, że to moje miejsce, bo nawet będę wyglądać jak zwykła pani.

Serce moje rozradowało się, gdy pierwszy raz przyjechałam do domu zakonnego w Siedlcach. Zobaczyłam miłą, rodzinną atmosferę, pełną życzliwości i siostrzanej miłości, a wiszący na ścianie obraz „potwierdził”, że Bóg przygarnia mnie jak swoje dziecko i przeznacza na Swą wyłączną służbę.

Do dziś jestem Bogu za to bardzo wdzięczna!

s. Urszula

Święta

Niedziela, XXVIII Tydzień zwykły
Rok B, II
Dwudziesta Ósma Niedziela zwykła

Galeria

Wyszukiwanie