Bóg redaguje dziennik
naszego życia;
Boska dłoń spisuje naszą historię:
zatroszczmy się o to, aby była ona piękna.
Bossuet

 

Życie nasze
to podróż po wzburzonych wodach oceanu,
pośród ciemności nocy;
wiara to latarnia morska,
co nam drogę do portu wiecznej szczęśliwości ukazuje;
wierność w obowiązkach to czółno,
które nas od morskich broni bałwanów,
tj. od wpływów świata;
nadzieja, ufność w Bogu to kotwica,
co nas od zatonięcia ratuje;
miłość to wiatr, co żagle nadyma i do nieba wiedzie.
bł. Honorat Koźmiński

A MOŻE BÓG CHCE, BYM ZOSTAŁA… ZAKONNICĄ?

9 I 1998
Tamto zakończyło się szczęśliwie, a dziś? Duchowo czuję się coraz gorzej, a właściwie fatalnie. Zdaje mi się, że czuję się tak na własne życzenie, z własnej winy. Ale czy rzeczywiście tylko z własnej? Jest jakaś siła, która mnie pcha w tę złą stronę. Nie chcę się jej poddawać, lecz ciągle ulegam złudzeniu przyjemności i świadomie się jej poddaję. Bardziej ze wstydem niż z żalem przyszłam do kościoła. Przeprosiłam Boga. Wiem, że tylko łaska sakramentu daje siłę większą od tej, która przechyla w złą stronę. Ale z czego ja właściwie miałabym się spowiadać? Nie każdy kapłan rozumie takiego penitenta. Bo tak ogólnie rzecz biorąc nie grzeszę ogromnie, ale czuję się jakby tak właśnie było. Może to sprawa większej wrażliwości sumienia?

A ja myślałam, że w Nowym Roku to nawet mowy nie będzie o takim stanie ducha; o świadomym zsuwaniu się w dół, o braku chęci do modlitwy, o jakimś marazmie. Zastanawiam się jak to się dzieje, że schodzę na bok i kiedy to się dzieje?
Gdybym nie opuszczała modlitwy, nie dochodziłoby do tego. Znowu nie chce mi się odmawiać różańca, a przecież przez jakiś czas było to dla mnie jak pokarm.
To trudno nawet opisać jak to jest, gdy się go odmawia. Ta modlitwa przenosi w inny wymiar rzeczywistości, rodzi poczucie bliskości Boga. Od Maryi przychodzi zrozumienie wielu sytuacji. I wtedy nie chce się go kończyć po jednej dziesiątce. To jest jak dialog, którego nie chce się przerywać. Tylko właśnie, znów muszę przekroczyć jakąś barierę, może barierkę, która się pojawia, gdy chcę to robić, bo ja często godzę się stać za nią.

Ale co ja mogę, gdy siła złego na jednego? Ty Panie Sam powiedziałeś, co jestem w stanie bez Ciebie uczynić. Pomożesz mi Panie jeszcze raz? Ile Ty jeszcze razy będziesz mi przebaczał? Panie, jak Ty tak możesz? Ja np. lubuję się trochę w pielęgnowaniu złości na kogoś. To takie trudne, tak po prostu przebaczyć.
Mam Ciebie naśladować. Panie, Ty karzesz mnie swoją miłością. Twoja przebaczająca miłość jest moim wyrzutem sumienia. Tak po ludzku to niemożliwe do zrozumienia. Ale Ty jesteś moim Bogiem. Ty jesteś moim Panem. Tobie chcę całą moją nicość wyspowiadać i ja, proch, chcę z Tobą gadać. W drogę ze mną wyrusz Panie. Mnie nie wolno w miejscu stać. Kiedy zbłądzę, podaj rękę; gdy upadnę, pomóż wstać.

12 I 1998
Dzisiejszej nocy znów się poddałam swojej słabości, tak zupełnie świadomie i dobrowolnie. A dzień wcześniej ze wzruszeniem słuchałam słów biskupa Tymoteusza o niewierności Bogu. Snułam po tym wiele mądrych refleksji. I co? Jak można po czymś takim rano się pomodlić? Nie modlę się więc, bo, jak? Jak można, gdy się kogoś obrażało, powiedzieć Mu nagle coś miłego? Nie modlę się, ale z ciężkim sercem. Jak głupio zaczyna się dzień bez znaku krzyża i modlitwy? Wstaję i udaję, że jest normalnie, że nie widzę, nie czuję, a myśli coraz mi krzyczą i nie chcą ucichnąć. Nie potrafię ich uciszyć. W dzień jestem w gronie koleżanek, jest wesoło i na inny temat. Przychodzi jednak wieczór i... znów to samo. Sumienie nie chce odpocząć i dać mi spokój – święty?

W końcu nie wytrzymałam. Uklękłam i starym zwyczajem „pogadałam” ze śp. ks. Prymasem Tysiąclecia. Często mu się „spowiadam”, proszę go o radę, pomoc i naprawdę ją otrzymuję. Tym razem było tak samo. Po „jego słowach” usłyszanych w głębi serca tak wyraźnie, popłakałam się nad sobą, nad swoimi słabościami, z żalu i ze wstydu jednocześnie. Czułam się jak jedna z ewangelicznych panien bez oliwy.
W takich chwilach, gdy myślę o swojej głupocie, małości, słabości i odnoszę to do miłości Boga, do Jego wielkości, klęcząc, nie mówię wtedy nic. Łzy mówią za mnie. Ale jak mi wtedy wstyd, bardziej niż żal, bo On gdzieś mówi do mnie: Ale Ty przecież wiesz więcej niż oni. Oni sprawiają mi ból, ale dlaczego ty razem z nimi? Co ja wtedy mogę Mu powiedzieć? Chcę obiecać szczerze, że to był ostatni raz, ale boję się, boję się z powodu własnej słabości, którą znam. Dlaczego ja jestem taka słaba? Odpuściłam sobie tylko na chwilę i za tę chwilę znalazłam się od razu tak nisko, potem jeszcze niżej i tak spadam. Wiem, że muszę się zatrzymać i to zaraz, ale czy wystarczy mi odwagi? Dawniej potrzebowałam dużo czasu by się odważyć pójść do spowiedzi. A teraz? Nie wiem, boję się, wstydzę i nienawidzę siebie za to ze grzeszę. Tylko za to. Jedno wiem na pewno, że mi nie wolno grzeszyć, a już tym bardziej świadomie. Nie powinnam. To prawda, że nikomu nie wolno, ale ci, którzy doświadczyli tak blisko Boga nie powinni nigdy oddalić się od Niego. Nie będę pisać dalej, bo nie mogę. To, co teraz czuję jest największą karą za niewierność Bogu. I słusznie.

 

 «  1  2  3  4  5  6  7  8  9  10  11  12  13  14  [15]  16  17  18  19  20  21  22  23  24  25  26  27  28  » 

Powrót

 

 

Z pamiętnika duchowego Doroty

 

Panie, chcę spojrzeć na swoje życie i otaczający świat Twoimi oczyma.

Jeśli to co fizycznie oglądam, nie jest prawdziwą rzeczywistością, pozwól mi dostrzec prawdę. Przede wszystkim prawdę o moim życiu.

Nie mogę Cię poznać Panie w tej chwili, w której żyję.

Teraz mogę w Ciebie jedynie wierzyć, a moja wiara jest wprowadzeniem w przyszłe poznanie Ciebie w wieczności.

Swoje życie, Panie, postrzegałam jako trudne. Dzieciństwo czasami pełne łez, trudne relacje z rodzicami, brak okazywania przez nich miłości.

Potem trudne małżeństwo i jeszcze trudniejsze rodzicielstwo. Mówiłam, że wszystko osiągnęłam własną pracą, własnym uporem. Marzyłam o pełnej, szczęśliwej rodzinie. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej: małżeństwo nie istnieje (czy kiedykolwiek istniało?), chłopcy są niepełnosprawni, ich wiara stoi pod wielkim znakiem zapytania.

Mam problemy w pracy, problemy ze zdrowiem, z duchowością, z emocjami. Patrząc na to ludzkim okiem: porażka i dramat. Sytuacja bez wyjścia. Doszłam do punktu, kiedy już dalej nie daję rady. Ludzkie możliwości zostały wyczerpane. Nie tylko trudno jest mi wykonać najprostsze zadanie, trudno jest nawet podjąć najprostszą decyzję. Moje serce zniewala lęk: o jutro, o dzieci, o pracę.

Czy to jest moja „Mamona”? Według Twojej nauki – tak. „Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie.” (Mt 6,24)

Pouczona przez Ciebie Panie, chcę spojrzeć na to co było i jest, oczyma wiary, Twoimi oczyma:

Dopuściłeś Panie moje ogołocenia: zburzyłeś marzenia o szczęśliwej rodzinie i mój misterny plan, który sama sobie ułożyłam – mój plan na życie. Dopuściłeś chorobę synów – według mojego planu mieli być zdrowi i szczęśliwi. Dopuszczasz problemy w pracy, chociaż staram się pracować sumiennie. Zawsze szybko podejmowałam decyzje, a teraz mam problemy z zakupami w sklepie spożywczym… Marzyłam o bogatym życiu duchowym, a plącze mi się język przy najprostszej modlitwie. Oczekiwałam znaków od Ciebie, a mam jedynie ciemność przed oczami. Mam wrażenie Panie, że stoję przed olbrzymim murem, który nie chce się poruszyć… Za nim jest wolność, jest lepsze życie, ale muszę go pokonać.

Wyprowadziłeś mnie Panie na pustynię. Uczysz, że pustynia jest łaską. Od niej może rozpocząć się moje nawrócenie. A przecież myślałam Boże, że jestem osobą wierzącą. Ten fakt również chcesz zweryfikować.

Tak wiele pytań chciałabym Ci zadać Panie, tyle odpowiedzi chciałabym poznać. A Ty mówisz, żeby wybrać Ciebie. Uwierzyć bez pytania o szczegóły i konsekwencje tego wyboru.

Ogołocić się z przywiązań. Nie opierać się na niczym, poza Tobą. Nawet na żadnym z Twoich darów. Jedynie na Twojej mocy i miłości.

Uznać własną bezradność i oczekiwać wszystkiego od Ciebie.

Stale się nawracać.

Przejść przez wiele doświadczeń, prób i burz, trzymając Ciebie za rękę.

Uczysz, że wiara nie usuwa ciemności, wręcz przeciwnie: ona je zakłada. W tym kryje się jej sens.

Panie, tylko Ty wiesz dlaczego wybrałeś dla mnie trudne łaski. Ty wiesz, że także moja wiara sprawia mi problemy. Nie potrafię jej ocenić, opisać, zdefiniować. Czy moja niska ocena tej kwestii nie wynika z pychy? Że zawsze wszystko chciałam robić najlepiej, więc wierzyć też powinnam stuprocentowo i bez wątpliwości? Co zrobić w takiej sytuacji, gdy przed oczami ciemność, a w sercu letniość?

„Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16)

Modlitwa

Panie spójrz na moje puste ręce, brudne i skalane przywiązaniem do mamony. Zmiłuj się nade mną. Daj mi wolność serca. Zanurz mnie w Twojej miłości i niezgłębionym miłosierdziu.

Jeśli pokrzyżowałeś moje plany, aby moja wola mogła zjednoczyć się z Twoją, to znak, że jestem na właściwej drodze, a Ty nade mną czuwasz.

Panie zawierzam Ci całe moje życie i życie moich najbliższych. Niech będzie tak jak Ty chcesz. Ty wiesz najlepiej.

Panie oddaję Ci moje lęki i niepokoje: o dzieci, o pracę, o przyszłość. Wiem, że chcesz mnie uwolnić od tego lęku. Oddaję Ci także mój czas, bo on cały do Ciebie należy.

Chcę być uboga duchem, nie przywiązana do niczego. „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5, 1). Panie pozwól mi zawsze pamiętać, że gdy czynisz mnie słabszą fizycznie, psychicznie i duchowo, wtedy zbliżasz się do mnie. Chcesz, żeby Cię potrzebowała, żebym Ci bardziej ufała, żebym wszystkiego oczekiwała od Ciebie.  "Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali". (2 Kor 12, 9) Ty znasz panie słabość mojej wiary. Chcę być jak dziecko: zamiast planować i analizować, zaufać  Tobie. Oddać się całkowicie w Twoje ręce.

Panie, przez Twoje Zmartwychwstanie zwyciężyłeś zło. Nie ma już więc ostatecznego fiaska, nie ma życia, które byłoby zaprzepaszczone. Wszystko nabrało sensu i celu. Również moje życie. Chociaż jestem grzeszna i niedoskonała, kochasz mnie taką, jaką jestem. Naprawisz to, co zrobiłam źle, uzupełnisz moje niedoskonałości. Przez to właśnie jak jestem słaba, mam szczególne prawo do Twojej miłości. Ty jesteś Ojcem, ja jestem Twoim dzieckiem.

Panie, ogołociłeś moją wiarę z wszystkich podpór naturalnych: zrozumienia, odczucia, doświadczenia zmysłowego. Zawiódł rozum, zawiedli ludzie – także ci najbliżsi, zawiodły także uczucia, odczucie zadowolenia z modlitwy. Zostałeś tylko Ty sam.

Dlatego dokonuję teraz Panie aktu zawierzenia.  Chcę opierać się tylko na Tobie i Twoim słowie.

Chcę powtarzać jak Jabes z 1 Księgi Kronik: „Obyś skutecznie mi błogosławił i rozszerzył granice moje, a ręka Twoja była ze mną, i obyś zachował mnie od złego, a utrapienie moje się skończy!”

Ty jesteś Bogiem rzeczy niemożliwych i nieprawdopodobnych. Ty jesteś wszechmocny, kochający i miłosierny. Jesteś zawsze obecny przy mnie, nawet wtedy, gdy wydaje mi się, że milczysz. Czas jest Twoją obecnością. Każda chwila jest próbą wiary. Czekasz na każde moje „TAK”.

Święta

Niedziela, XXVIII Tydzień zwykły
Rok B, II
Dwudziesta Ósma Niedziela zwykła

Galeria

Wyszukiwanie