Bóg redaguje dziennik
naszego życia;
Boska dłoń spisuje naszą historię:
zatroszczmy się o to, aby była ona piękna.
Bossuet

 

Życie nasze
to podróż po wzburzonych wodach oceanu,
pośród ciemności nocy;
wiara to latarnia morska,
co nam drogę do portu wiecznej szczęśliwości ukazuje;
wierność w obowiązkach to czółno,
które nas od morskich broni bałwanów,
tj. od wpływów świata;
nadzieja, ufność w Bogu to kotwica,
co nas od zatonięcia ratuje;
miłość to wiatr, co żagle nadyma i do nieba wiedzie.
bł. Honorat Koźmiński

A MOŻE BÓG CHCE, BYM ZOSTAŁA… ZAKONNICĄ?

23 I 1998
Dziś w nocy przeżyłam bardzo dziwne doświadczenie. Przydarzyło mi się coś podobnego trzeci raz, z tym, że dwa poprzednie w zupełnie innych okolicznościach. Nie wiem jak to określić, jako sen na jawie, czy jawa jak sen.
Było tak: Wczoraj wcześnie się położyłam i obudziłam się po dwudziestej trzeciej. Stwierdziłam, że uczyć się o tej porze już nie warto, bo nic nie wejdzie do głowy, więc poszłam spać. Długo nie mogłam zasnąć, ale zasnęłam, bo pamiętam, że śniło mi się, że wyłączam telewizor, a on sam się włącza i tak od nowa.

Zaczęło mnie to napawać lękiem ( w tym śnie), potem uklękłam przy łóżku, ale chyba nie zamierzałam się modlić, zresztą nie wiem i ktoś mnie delikatnie obejmował od tyłu. Właściwie to nie był ktoś, ale poczułam takie otulenie jakby czymś. Miałam wrażenie, że to takie przyjazne objęcie. Następnie położyłam się do łóżka na swoim miejscu i w tym momencie sen się skończył. Tego jestem pewna.

Obudziłam się. Rzeczywiście leżałam na łóżku na swoim miejscu. Była jeszcze noc. Nim zdążyłam sobie uświadomić, co mi się przed chwilą śniło, poczułam tę samą siłę, tylko zupełnie nieprzyjazną jakby gdzieś we mnie. Ogarnął mnie lęk, więc chciałam otworzyć usta, aby się pomodlić, jak to zwykle w takich sytuacjach lękowych się robi, ale moje usta zdębiały.

Ktoś nie pozwalał mi na modlitwę. Nie mogłam w ogóle poruszyć wargami. Strach spotęgował się we mnie jeszcze bardziej. Nawet teraz, gdy to piszę – po całym dniu, jeszcze się boję. Ręce również miałam dębowe, same dłonie. Zaczęłam wewnętrznie, myślą, powtarzać, a właściwie krzyczeć Zdrowaś Maryjo, bo miałam jakąś pewność, że tylko Ona może mi pomóc. Tak bardzo chciałam tę modlitwę wymówić ustami, ale te były jak osoby umarłej, podobnie jak moje dłonie. Modliłam się ze wszystkich sił, aby to się wreszcie skończyło, ale ciągle było tak jakby ta siła mocowała się ze mną, szarpała, walczyła na śmierć i życie. Ja po prostu prowadziłam niesamowitą walkę z tą siłą pełną nienawiści do mnie.

To zmaganie było straszne i nie do opowiedzenia. To naprawdę nie był już żaden sen. Wiedziałam, że Maryja tę siłę zwycięży, że przyjdzie mi z pomocą. Nie rozumiałam tylko, czemu to tak długo trwa. Było niewypowiedzianie męczące. Cały czas, ze wszystkich sił błagałam o pomoc Maryję, powtarzając na przemian: „Zdrowaś Maryjo” i „Pod Twoją obronę”. Nic innego nie przychodziło mi do głowy.

Dopiero po jakimś czasie poczułam, że mogę poruszyć ustami normalnie. Ręce też mi oddębiały. Od razu podziękowałam Maryi. Mimo, że była noc, wstałam, wzięłam różaniec i odmówiłam cały w podziękowaniu. Bałam się jednak położyć spać, choć byłam bardzo wyczerpana tymi niezrozumiałymi dla mnie przeżyciami. Miałam przeczucie, co to było.

Sięgnęłam, po wodę święconą, pomodliłam się jeszcze, przeżegnałam tą wodą i dopiero wtedy się położyłam. Raczej zasnęłam, a rano, kiedy się obudziłam od razu przypomniałam sobie o tym, co było w nocy. Wiedziałam, że to nie był sen, bo obok mnie leżał różaniec i stała woda święcona. Nie sięgałabym w nocy po to bez powodu.

Usiłuję zrozumieć, co to było i dlaczego doświadczyłam czegoś tak strasznego? Gdy to się skończyło od razu pomyślałam: a więc to taka jest ta siła zła? To tak wygląda walka z nim. Nie mam wątpliwości, że walczyłam z taką siłą, bo ona ustąpiła dopiero po długiej modlitwie. Chciała mnie opanować i zamknęła mi usta bym nie powtarzała słów modlitwy. Domyślam się, dlaczego tak się stało. Nie jestem oczywiście jakąś świętą, którą kuszą szatani, ani nie myślę, że jestem jakaś wyjątkowa.
Tylko tego wieczoru położyłam się spać bez niej, a dopiero co wróciłam do modlitwy po dłuższej przerwie, do odmawiania różańca. Przeprosiłam Boga i bardzo żałowałam za te ostatnie niewierności. Naprawdę szczerze i tak z głębi duszy postanowiłam zrobić wszystko, by więcej nie upaść.

Przemyślałam jak to zrobię z pomocą śp. ks. Prymasa Tysiąclecia, którego często proszę o rady. „Powiedział mi” abym często odmawiała „Pod Twoją obronę”, koniecznie, zanim zacznę zagłębiać się we własne myśli i pragnienia, które mnie wchłoną i zaczną odpychać od Boga. One są silniejsze od mojej świadomości, że grzeszę nimi. Tak robiłam i od tych paru czy więcej dni, złe myśli i pragnienia nie miały do mnie żadnego przystępu.

I sądzę, że szatan (a teraz już wierzę bez wątpliwości, że jest) nie miał innej możliwości by mną zawładnąć i oderwać od Boga, jak tylko wkraść się w moje myśli. Tu mu zawsze ulegałam. A to prowadziło do odchodzenia od modlitwy, bo wtedy jakoś tak wstyd się modlić. Inaczej w zasadzie mocno nie grzeszę, bo i nie mam ku temu okazji. Teraz rozumiem, jak to wszystko się dzieje i jak mocna jest ta siła pokusy, że zawsze mnie pokonała. Tak naprawdę, to kładąc się spać, nie miałam zamiaru o niczym marzyć, ale coś na siłę, uporczywie pchało mnie w krainę wyobraźni, kazało mi w nią wejść, tak, że ulegałam najpierw na chwilę tylko, jeszcze wiedziałam, co robię, że powinnam przestać, ale nigdy nie mogłam się już cofnąć.

 «  1  2  3  4  5  6  7  8  9  10  11  12  13  14  15  16  [17]  18  19  20  21  22  23  24  25  26  27  28  » 

Powrót

 

 

Z pamiętnika duchowego Doroty

 

Panie, chcę spojrzeć na swoje życie i otaczający świat Twoimi oczyma.

Jeśli to co fizycznie oglądam, nie jest prawdziwą rzeczywistością, pozwól mi dostrzec prawdę. Przede wszystkim prawdę o moim życiu.

Nie mogę Cię poznać Panie w tej chwili, w której żyję.

Teraz mogę w Ciebie jedynie wierzyć, a moja wiara jest wprowadzeniem w przyszłe poznanie Ciebie w wieczności.

Swoje życie, Panie, postrzegałam jako trudne. Dzieciństwo czasami pełne łez, trudne relacje z rodzicami, brak okazywania przez nich miłości.

Potem trudne małżeństwo i jeszcze trudniejsze rodzicielstwo. Mówiłam, że wszystko osiągnęłam własną pracą, własnym uporem. Marzyłam o pełnej, szczęśliwej rodzinie. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej: małżeństwo nie istnieje (czy kiedykolwiek istniało?), chłopcy są niepełnosprawni, ich wiara stoi pod wielkim znakiem zapytania.

Mam problemy w pracy, problemy ze zdrowiem, z duchowością, z emocjami. Patrząc na to ludzkim okiem: porażka i dramat. Sytuacja bez wyjścia. Doszłam do punktu, kiedy już dalej nie daję rady. Ludzkie możliwości zostały wyczerpane. Nie tylko trudno jest mi wykonać najprostsze zadanie, trudno jest nawet podjąć najprostszą decyzję. Moje serce zniewala lęk: o jutro, o dzieci, o pracę.

Czy to jest moja „Mamona”? Według Twojej nauki – tak. „Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie.” (Mt 6,24)

Pouczona przez Ciebie Panie, chcę spojrzeć na to co było i jest, oczyma wiary, Twoimi oczyma:

Dopuściłeś Panie moje ogołocenia: zburzyłeś marzenia o szczęśliwej rodzinie i mój misterny plan, który sama sobie ułożyłam – mój plan na życie. Dopuściłeś chorobę synów – według mojego planu mieli być zdrowi i szczęśliwi. Dopuszczasz problemy w pracy, chociaż staram się pracować sumiennie. Zawsze szybko podejmowałam decyzje, a teraz mam problemy z zakupami w sklepie spożywczym… Marzyłam o bogatym życiu duchowym, a plącze mi się język przy najprostszej modlitwie. Oczekiwałam znaków od Ciebie, a mam jedynie ciemność przed oczami. Mam wrażenie Panie, że stoję przed olbrzymim murem, który nie chce się poruszyć… Za nim jest wolność, jest lepsze życie, ale muszę go pokonać.

Wyprowadziłeś mnie Panie na pustynię. Uczysz, że pustynia jest łaską. Od niej może rozpocząć się moje nawrócenie. A przecież myślałam Boże, że jestem osobą wierzącą. Ten fakt również chcesz zweryfikować.

Tak wiele pytań chciałabym Ci zadać Panie, tyle odpowiedzi chciałabym poznać. A Ty mówisz, żeby wybrać Ciebie. Uwierzyć bez pytania o szczegóły i konsekwencje tego wyboru.

Ogołocić się z przywiązań. Nie opierać się na niczym, poza Tobą. Nawet na żadnym z Twoich darów. Jedynie na Twojej mocy i miłości.

Uznać własną bezradność i oczekiwać wszystkiego od Ciebie.

Stale się nawracać.

Przejść przez wiele doświadczeń, prób i burz, trzymając Ciebie za rękę.

Uczysz, że wiara nie usuwa ciemności, wręcz przeciwnie: ona je zakłada. W tym kryje się jej sens.

Panie, tylko Ty wiesz dlaczego wybrałeś dla mnie trudne łaski. Ty wiesz, że także moja wiara sprawia mi problemy. Nie potrafię jej ocenić, opisać, zdefiniować. Czy moja niska ocena tej kwestii nie wynika z pychy? Że zawsze wszystko chciałam robić najlepiej, więc wierzyć też powinnam stuprocentowo i bez wątpliwości? Co zrobić w takiej sytuacji, gdy przed oczami ciemność, a w sercu letniość?

„Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16)

Modlitwa

Panie spójrz na moje puste ręce, brudne i skalane przywiązaniem do mamony. Zmiłuj się nade mną. Daj mi wolność serca. Zanurz mnie w Twojej miłości i niezgłębionym miłosierdziu.

Jeśli pokrzyżowałeś moje plany, aby moja wola mogła zjednoczyć się z Twoją, to znak, że jestem na właściwej drodze, a Ty nade mną czuwasz.

Panie zawierzam Ci całe moje życie i życie moich najbliższych. Niech będzie tak jak Ty chcesz. Ty wiesz najlepiej.

Panie oddaję Ci moje lęki i niepokoje: o dzieci, o pracę, o przyszłość. Wiem, że chcesz mnie uwolnić od tego lęku. Oddaję Ci także mój czas, bo on cały do Ciebie należy.

Chcę być uboga duchem, nie przywiązana do niczego. „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5, 1). Panie pozwól mi zawsze pamiętać, że gdy czynisz mnie słabszą fizycznie, psychicznie i duchowo, wtedy zbliżasz się do mnie. Chcesz, żeby Cię potrzebowała, żebym Ci bardziej ufała, żebym wszystkiego oczekiwała od Ciebie.  "Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali". (2 Kor 12, 9) Ty znasz panie słabość mojej wiary. Chcę być jak dziecko: zamiast planować i analizować, zaufać  Tobie. Oddać się całkowicie w Twoje ręce.

Panie, przez Twoje Zmartwychwstanie zwyciężyłeś zło. Nie ma już więc ostatecznego fiaska, nie ma życia, które byłoby zaprzepaszczone. Wszystko nabrało sensu i celu. Również moje życie. Chociaż jestem grzeszna i niedoskonała, kochasz mnie taką, jaką jestem. Naprawisz to, co zrobiłam źle, uzupełnisz moje niedoskonałości. Przez to właśnie jak jestem słaba, mam szczególne prawo do Twojej miłości. Ty jesteś Ojcem, ja jestem Twoim dzieckiem.

Panie, ogołociłeś moją wiarę z wszystkich podpór naturalnych: zrozumienia, odczucia, doświadczenia zmysłowego. Zawiódł rozum, zawiedli ludzie – także ci najbliżsi, zawiodły także uczucia, odczucie zadowolenia z modlitwy. Zostałeś tylko Ty sam.

Dlatego dokonuję teraz Panie aktu zawierzenia.  Chcę opierać się tylko na Tobie i Twoim słowie.

Chcę powtarzać jak Jabes z 1 Księgi Kronik: „Obyś skutecznie mi błogosławił i rozszerzył granice moje, a ręka Twoja była ze mną, i obyś zachował mnie od złego, a utrapienie moje się skończy!”

Ty jesteś Bogiem rzeczy niemożliwych i nieprawdopodobnych. Ty jesteś wszechmocny, kochający i miłosierny. Jesteś zawsze obecny przy mnie, nawet wtedy, gdy wydaje mi się, że milczysz. Czas jest Twoją obecnością. Każda chwila jest próbą wiary. Czekasz na każde moje „TAK”.

Święta

Niedziela, XXXII Tydzień zwykły
Rok B, II
Trzydziesta Druga Niedziela zwykła

Galeria

Wyszukiwanie