Bóg redaguje dziennik
naszego życia;
Boska dłoń spisuje naszą historię:
zatroszczmy się o to, aby była ona piękna.
Bossuet

 

Życie nasze
to podróż po wzburzonych wodach oceanu,
pośród ciemności nocy;
wiara to latarnia morska,
co nam drogę do portu wiecznej szczęśliwości ukazuje;
wierność w obowiązkach to czółno,
które nas od morskich broni bałwanów,
tj. od wpływów świata;
nadzieja, ufność w Bogu to kotwica,
co nas od zatonięcia ratuje;
miłość to wiatr, co żagle nadyma i do nieba wiedzie.
bł. Honorat Koźmiński

A MOŻE BÓG CHCE, BYM ZOSTAŁA… ZAKONNICĄ?

Potem snułam refleksję, że te moje marzenia, pragnienia i wyobrażenia były niewielką rozkoszą dla zmysłów; że nie było warto. Ale ani razu, wiedząc, że popełniam grzech, akceptując go w myślach, mając świadomość, że obrażam tym Chrystusa, nigdy nie udało mi się tego przerwać. Chciałam, ale ta siła zawsze była ode mnie silniejsza. I rzeczywiście udawało się jej oderwać mnie od Boga, a potem to już wszystko jedno. Jeden grzech więcej czy mniej? Co to za różnica? Przyznaję, że jest w tym moja wina i moja słabość, ale i ogromna pomoc do złego. Bez tej „pomocy” nie robiłabym tego. To było wręcz zmuszenie mnie abym myślała to, co jest związane z łamaniem Bożych przykazań.

I te wszystkie rady, podszepty typu: później się pomodlisz, jesteś zmęczona. Albo ten ogromny lęk, paraliżujący lęk przed pójściem do spowiedzi, który mnie rzeczywiście tygodniami powstrzymywał – to wszystko sprawa szatana. Tak sadzę. Albo te dziwne myśli, by przestać wierzyć na trochę, obrazić się na Boga, na księdza, nachodzące mnie pytania, które wytrącały mnie z wiary, typu: Czy ty aby sobie tej wiary nie wmówiłaś? Przecież ty udajesz przed sobą. Myślisz, że twoja wiara jest prawdziwa? I wiele, wiele innych to też sprawa szatana.

Modlitwa jest najlepszą obroną. Zło przed siłą modlitwy kruszy się i maleje. Postanowiłam się bronić. Obronię się. Nie mam innego wyjścia. Trzeba czuwać i modlić się. Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe. Idź precz ode mnie szatanie i zostaw mnie w spokoju! Poznałam twoją siłę. Jest ogromna i straszna twoja potęga. Lecz potęga modlitwy jest większa. Nigdy więcej nie pozwolę ci się skusić. Poznałam cię Książe ciemności. Odejdź ode mnie, bo nie jestem taka słaba. Moc Maryi osłoni mnie.

24 I 1998
Popołudnie. Przeczytałam wszystkie swoje zapiski o życiu duchowym. Możnaby je porównać do zjeżdżania na sankach z wysokiej góry. Najpierw jest się na szczycie, tak, że zdaje się, że wyżej już nie można, i nawet nie potrzeba, i nagle, niewiadomo, kiedy – daleko od szczytu, na dole. I tak ciągle na przemian. A gdyby tak odtąd stać na tej górze i już nie zjeżdżać w dół? Bo krótka ta przyjemność, a ileż trzeba potem wysiłku, żeby z powrotem znaleźć się na niej. Przyszła mi jeszcze na myśl, snując dalej te porównania, że aby zjechać na dół nie musi mnie ktoś popchać. Potrafię z łatwością sama nadać kierunek.

A więc ja, niestety sama, gdy chcę to się staczam. Dosłownie i w przenośni. Mogę tylko niejako na obronę powiedzieć, że na śliskim i wąskim szczycie niełatwo ustać i się nie zachwiać. Wystarczy malutkie przechylenie i poleciało się na dół. Czy w życiu duchowym nie dzieje się tak właśnie? A zawsze mi się zdaje, że jak się tylko trochę przechylę na bok, to nic się nie stanie. Przekonałam się tyle razy, że jest inaczej; że małe przechylenie, a wielki upadek. Może to wreszcie zrozumiem. W zasadzie wiem to od dawna, ale ciągle na nowo muszę sobie to przypominać.

Jutro niedziela 25 stycznia. To chyba dzień obchodzony w kościele jako wspomnienie nawrócenia św. Pawła z Tarsu. Dobrze byłoby, gdyby to był dzień także mojego pojednania z Bogiem. Wystarczy, abym o tym pomyślała a od razu mocniej bije mi serce i odczuwam lęk. Znów ten lęk. Dlaczego!?

 «  1  2  3  4  5  6  7  8  9  10  11  12  13  14  15  16  17  [18]  19  20  21  22  23  24  25  26  27  28  » 

Powrót

 

 

Z pamiętnika duchowego Doroty

 

Panie, chcę spojrzeć na swoje życie i otaczający świat Twoimi oczyma.

Jeśli to co fizycznie oglądam, nie jest prawdziwą rzeczywistością, pozwól mi dostrzec prawdę. Przede wszystkim prawdę o moim życiu.

Nie mogę Cię poznać Panie w tej chwili, w której żyję.

Teraz mogę w Ciebie jedynie wierzyć, a moja wiara jest wprowadzeniem w przyszłe poznanie Ciebie w wieczności.

Swoje życie, Panie, postrzegałam jako trudne. Dzieciństwo czasami pełne łez, trudne relacje z rodzicami, brak okazywania przez nich miłości.

Potem trudne małżeństwo i jeszcze trudniejsze rodzicielstwo. Mówiłam, że wszystko osiągnęłam własną pracą, własnym uporem. Marzyłam o pełnej, szczęśliwej rodzinie. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej: małżeństwo nie istnieje (czy kiedykolwiek istniało?), chłopcy są niepełnosprawni, ich wiara stoi pod wielkim znakiem zapytania.

Mam problemy w pracy, problemy ze zdrowiem, z duchowością, z emocjami. Patrząc na to ludzkim okiem: porażka i dramat. Sytuacja bez wyjścia. Doszłam do punktu, kiedy już dalej nie daję rady. Ludzkie możliwości zostały wyczerpane. Nie tylko trudno jest mi wykonać najprostsze zadanie, trudno jest nawet podjąć najprostszą decyzję. Moje serce zniewala lęk: o jutro, o dzieci, o pracę.

Czy to jest moja „Mamona”? Według Twojej nauki – tak. „Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie.” (Mt 6,24)

Pouczona przez Ciebie Panie, chcę spojrzeć na to co było i jest, oczyma wiary, Twoimi oczyma:

Dopuściłeś Panie moje ogołocenia: zburzyłeś marzenia o szczęśliwej rodzinie i mój misterny plan, który sama sobie ułożyłam – mój plan na życie. Dopuściłeś chorobę synów – według mojego planu mieli być zdrowi i szczęśliwi. Dopuszczasz problemy w pracy, chociaż staram się pracować sumiennie. Zawsze szybko podejmowałam decyzje, a teraz mam problemy z zakupami w sklepie spożywczym… Marzyłam o bogatym życiu duchowym, a plącze mi się język przy najprostszej modlitwie. Oczekiwałam znaków od Ciebie, a mam jedynie ciemność przed oczami. Mam wrażenie Panie, że stoję przed olbrzymim murem, który nie chce się poruszyć… Za nim jest wolność, jest lepsze życie, ale muszę go pokonać.

Wyprowadziłeś mnie Panie na pustynię. Uczysz, że pustynia jest łaską. Od niej może rozpocząć się moje nawrócenie. A przecież myślałam Boże, że jestem osobą wierzącą. Ten fakt również chcesz zweryfikować.

Tak wiele pytań chciałabym Ci zadać Panie, tyle odpowiedzi chciałabym poznać. A Ty mówisz, żeby wybrać Ciebie. Uwierzyć bez pytania o szczegóły i konsekwencje tego wyboru.

Ogołocić się z przywiązań. Nie opierać się na niczym, poza Tobą. Nawet na żadnym z Twoich darów. Jedynie na Twojej mocy i miłości.

Uznać własną bezradność i oczekiwać wszystkiego od Ciebie.

Stale się nawracać.

Przejść przez wiele doświadczeń, prób i burz, trzymając Ciebie za rękę.

Uczysz, że wiara nie usuwa ciemności, wręcz przeciwnie: ona je zakłada. W tym kryje się jej sens.

Panie, tylko Ty wiesz dlaczego wybrałeś dla mnie trudne łaski. Ty wiesz, że także moja wiara sprawia mi problemy. Nie potrafię jej ocenić, opisać, zdefiniować. Czy moja niska ocena tej kwestii nie wynika z pychy? Że zawsze wszystko chciałam robić najlepiej, więc wierzyć też powinnam stuprocentowo i bez wątpliwości? Co zrobić w takiej sytuacji, gdy przed oczami ciemność, a w sercu letniość?

„Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16)

Modlitwa

Panie spójrz na moje puste ręce, brudne i skalane przywiązaniem do mamony. Zmiłuj się nade mną. Daj mi wolność serca. Zanurz mnie w Twojej miłości i niezgłębionym miłosierdziu.

Jeśli pokrzyżowałeś moje plany, aby moja wola mogła zjednoczyć się z Twoją, to znak, że jestem na właściwej drodze, a Ty nade mną czuwasz.

Panie zawierzam Ci całe moje życie i życie moich najbliższych. Niech będzie tak jak Ty chcesz. Ty wiesz najlepiej.

Panie oddaję Ci moje lęki i niepokoje: o dzieci, o pracę, o przyszłość. Wiem, że chcesz mnie uwolnić od tego lęku. Oddaję Ci także mój czas, bo on cały do Ciebie należy.

Chcę być uboga duchem, nie przywiązana do niczego. „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5, 1). Panie pozwól mi zawsze pamiętać, że gdy czynisz mnie słabszą fizycznie, psychicznie i duchowo, wtedy zbliżasz się do mnie. Chcesz, żeby Cię potrzebowała, żebym Ci bardziej ufała, żebym wszystkiego oczekiwała od Ciebie.  "Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali". (2 Kor 12, 9) Ty znasz panie słabość mojej wiary. Chcę być jak dziecko: zamiast planować i analizować, zaufać  Tobie. Oddać się całkowicie w Twoje ręce.

Panie, przez Twoje Zmartwychwstanie zwyciężyłeś zło. Nie ma już więc ostatecznego fiaska, nie ma życia, które byłoby zaprzepaszczone. Wszystko nabrało sensu i celu. Również moje życie. Chociaż jestem grzeszna i niedoskonała, kochasz mnie taką, jaką jestem. Naprawisz to, co zrobiłam źle, uzupełnisz moje niedoskonałości. Przez to właśnie jak jestem słaba, mam szczególne prawo do Twojej miłości. Ty jesteś Ojcem, ja jestem Twoim dzieckiem.

Panie, ogołociłeś moją wiarę z wszystkich podpór naturalnych: zrozumienia, odczucia, doświadczenia zmysłowego. Zawiódł rozum, zawiedli ludzie – także ci najbliżsi, zawiodły także uczucia, odczucie zadowolenia z modlitwy. Zostałeś tylko Ty sam.

Dlatego dokonuję teraz Panie aktu zawierzenia.  Chcę opierać się tylko na Tobie i Twoim słowie.

Chcę powtarzać jak Jabes z 1 Księgi Kronik: „Obyś skutecznie mi błogosławił i rozszerzył granice moje, a ręka Twoja była ze mną, i obyś zachował mnie od złego, a utrapienie moje się skończy!”

Ty jesteś Bogiem rzeczy niemożliwych i nieprawdopodobnych. Ty jesteś wszechmocny, kochający i miłosierny. Jesteś zawsze obecny przy mnie, nawet wtedy, gdy wydaje mi się, że milczysz. Czas jest Twoją obecnością. Każda chwila jest próbą wiary. Czekasz na każde moje „TAK”.

Święta

Niedziela, XXVIII Tydzień zwykły
Rok B, II
Dwudziesta Ósma Niedziela zwykła

Galeria

Wyszukiwanie