Bóg redaguje dziennik
naszego życia;
Boska dłoń spisuje naszą historię:
zatroszczmy się o to, aby była ona piękna.
Bossuet

 

Życie nasze
to podróż po wzburzonych wodach oceanu,
pośród ciemności nocy;
wiara to latarnia morska,
co nam drogę do portu wiecznej szczęśliwości ukazuje;
wierność w obowiązkach to czółno,
które nas od morskich broni bałwanów,
tj. od wpływów świata;
nadzieja, ufność w Bogu to kotwica,
co nas od zatonięcia ratuje;
miłość to wiatr, co żagle nadyma i do nieba wiedzie.
bł. Honorat Koźmiński

A MOŻE BÓG CHCE, BYM ZOSTAŁA… ZAKONNICĄ?

Rano natychmiast odnalazłam adres ojca z Jasnej Góry i z drżeniem serca i ręki, zaczęłam pisać do niego list. Prosiłam, żeby mi wyjaśnił, co to wszystko znaczy, bo nie umiem już zupełnie ocenić ani swojego postępowania ani tego, co dzieje się we mnie. Wysłałam mu jednocześnie swoje notatki duchowe, które pisałam przez ostatnie dwa lata. Mimo, że dzieliła mnie spora odległość od Jasnej Góry i nie myślałam o spotkaniu z zakonnikiem, któremu te notatki wysyłałam, to czułam ogromną tremę wkładając je do koperty. Dotąd bowiem nikomu się nie zwierzałam, a tu takie szczegóły, nie tylko o wzlotach ducha.

Czekając na odpowiedź czułam jakieś wewnętrzne napięcie. Przeczuwałam, że coś się wydarzy, tylko zupełnie nie umiałam odgadnąć, co. List z odpowiedzią otrzymałam szybko. Pierwsza połowa listu była pozytywną oceną mojego poziomu duchowego, oceną moich notatek, jako pięknych i wartościowych przemyśleń. Uspokoiłam się czytając, aż nagle przeczytałam ostatni akapit. Brzmiał dokładnie tak: Wracając do twojego powołania. To jest prawdziwe powołanie. Po czym można je poznać? Po tym, że stawiasz opór: „Ależ Panie” [...] Prawdziwość powołania poznaje się również po tym, że ciągle trwa, mimo że się buntujemy. Trzeba oczywiście w końcu powiedzieć: „Tak”! Bogu się nie odmawia...” Wszystkiego się spodziewałam, ale nie tego! Przeczytałam to jeszcze raz, a potem jeszcze raz i kolejny. To siadałam, to wstawałam na przemian. Nie mogłam z wrażenia ustać w miejscu. Ogarnęło mnie kilka uczuć naraz. Było to i niedowierzanie, i zdziwienie, trochę żal tego, czego nie będzie, uczucie czegoś, co mnie ogromnie przerasta, lęk, a po tym wszystkim stała się we mnie taka radość, jakbym na te słowa z listu czekała od zawsze! Pytałam sama siebie: Jak ja mogłam o tym nie wiedzieć?! Przecież to takie oczywiste, że Bóg przygotowywał mnie do takiej drogi. Jak mogłam tak długo nie rozumieć?! Dopiero teraz w jednej chwili pojęłam wszystko i uwierzyłam wreszcie w swoje powołanie.

Z ogromną radością i wdzięcznością za dar powołania zakonnego, pierwszy raz powiedziałam Bogu całym sercem - Tak! Powiedziałam to bez wahania, z miłością, z pełną świadomością i zgodą na Jego wolę. Czułam, że chcę i zawsze chciałam właśnie tego: oddać swoje życie Bogu, którego szukałam i znalazłam; którego ukochałam ponad wszystko! Niejako potwierdzeniem, że to jest ta droga, był pokój, jaki od tej chwili w sobie odczułam, pokój, jakiego nigdy jeszcze nie zaznałam. To było tak, jakby ustała we mnie jakaś wojna. Trudno to wyrazić w słowach. Poczułam się tak, jakbym bardzo długo szukając jakiejkolwiek drogi, nagle ją odnalazła. Co to była za radość! Idąc, tego samego dnia, na Mszę świętą wieczorem (było akurat święto Wniebowstąpienia Pańskiego) miałam ochotę uściskać mijanych przechodniów. Przyszłam do kaplicy akademickiej i we drzwiach spotkałam mojego duszpasterza. Ledwie się powstrzymałam od rzucenia mu się na szyję. Radość mnie po prostu rozpierała. Zdziwiłam się, że nikogo ze studentów jeszcze nie było. Ksiądz powiedział mi żebym weszła do kaplicy, są tam siostry, które jeszcze się modlą. Weszłam i niemało się roześmiałam, bo od mojej zgody na bycie zakonnicą minęły zaledwie trzy godziny, a już znalazłam się miedzy siostrami, modląc się razem z nimi. Nie wiem czy to miał być jakiś znak czy tylko zbieg okoliczności.

 «  1  2  3  4  5  6  7  8  9  10  11  12  13  14  15  16  17  18  19  20  21  22  23  24  [25]  26  27  28  » 

Powrót

 

 

Z pamiętnika duchowego Doroty

 

Panie, chcę spojrzeć na swoje życie i otaczający świat Twoimi oczyma.

Jeśli to co fizycznie oglądam, nie jest prawdziwą rzeczywistością, pozwól mi dostrzec prawdę. Przede wszystkim prawdę o moim życiu.

Nie mogę Cię poznać Panie w tej chwili, w której żyję.

Teraz mogę w Ciebie jedynie wierzyć, a moja wiara jest wprowadzeniem w przyszłe poznanie Ciebie w wieczności.

Swoje życie, Panie, postrzegałam jako trudne. Dzieciństwo czasami pełne łez, trudne relacje z rodzicami, brak okazywania przez nich miłości.

Potem trudne małżeństwo i jeszcze trudniejsze rodzicielstwo. Mówiłam, że wszystko osiągnęłam własną pracą, własnym uporem. Marzyłam o pełnej, szczęśliwej rodzinie. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej: małżeństwo nie istnieje (czy kiedykolwiek istniało?), chłopcy są niepełnosprawni, ich wiara stoi pod wielkim znakiem zapytania.

Mam problemy w pracy, problemy ze zdrowiem, z duchowością, z emocjami. Patrząc na to ludzkim okiem: porażka i dramat. Sytuacja bez wyjścia. Doszłam do punktu, kiedy już dalej nie daję rady. Ludzkie możliwości zostały wyczerpane. Nie tylko trudno jest mi wykonać najprostsze zadanie, trudno jest nawet podjąć najprostszą decyzję. Moje serce zniewala lęk: o jutro, o dzieci, o pracę.

Czy to jest moja „Mamona”? Według Twojej nauki – tak. „Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie.” (Mt 6,24)

Pouczona przez Ciebie Panie, chcę spojrzeć na to co było i jest, oczyma wiary, Twoimi oczyma:

Dopuściłeś Panie moje ogołocenia: zburzyłeś marzenia o szczęśliwej rodzinie i mój misterny plan, który sama sobie ułożyłam – mój plan na życie. Dopuściłeś chorobę synów – według mojego planu mieli być zdrowi i szczęśliwi. Dopuszczasz problemy w pracy, chociaż staram się pracować sumiennie. Zawsze szybko podejmowałam decyzje, a teraz mam problemy z zakupami w sklepie spożywczym… Marzyłam o bogatym życiu duchowym, a plącze mi się język przy najprostszej modlitwie. Oczekiwałam znaków od Ciebie, a mam jedynie ciemność przed oczami. Mam wrażenie Panie, że stoję przed olbrzymim murem, który nie chce się poruszyć… Za nim jest wolność, jest lepsze życie, ale muszę go pokonać.

Wyprowadziłeś mnie Panie na pustynię. Uczysz, że pustynia jest łaską. Od niej może rozpocząć się moje nawrócenie. A przecież myślałam Boże, że jestem osobą wierzącą. Ten fakt również chcesz zweryfikować.

Tak wiele pytań chciałabym Ci zadać Panie, tyle odpowiedzi chciałabym poznać. A Ty mówisz, żeby wybrać Ciebie. Uwierzyć bez pytania o szczegóły i konsekwencje tego wyboru.

Ogołocić się z przywiązań. Nie opierać się na niczym, poza Tobą. Nawet na żadnym z Twoich darów. Jedynie na Twojej mocy i miłości.

Uznać własną bezradność i oczekiwać wszystkiego od Ciebie.

Stale się nawracać.

Przejść przez wiele doświadczeń, prób i burz, trzymając Ciebie za rękę.

Uczysz, że wiara nie usuwa ciemności, wręcz przeciwnie: ona je zakłada. W tym kryje się jej sens.

Panie, tylko Ty wiesz dlaczego wybrałeś dla mnie trudne łaski. Ty wiesz, że także moja wiara sprawia mi problemy. Nie potrafię jej ocenić, opisać, zdefiniować. Czy moja niska ocena tej kwestii nie wynika z pychy? Że zawsze wszystko chciałam robić najlepiej, więc wierzyć też powinnam stuprocentowo i bez wątpliwości? Co zrobić w takiej sytuacji, gdy przed oczami ciemność, a w sercu letniość?

„Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16)

Modlitwa

Panie spójrz na moje puste ręce, brudne i skalane przywiązaniem do mamony. Zmiłuj się nade mną. Daj mi wolność serca. Zanurz mnie w Twojej miłości i niezgłębionym miłosierdziu.

Jeśli pokrzyżowałeś moje plany, aby moja wola mogła zjednoczyć się z Twoją, to znak, że jestem na właściwej drodze, a Ty nade mną czuwasz.

Panie zawierzam Ci całe moje życie i życie moich najbliższych. Niech będzie tak jak Ty chcesz. Ty wiesz najlepiej.

Panie oddaję Ci moje lęki i niepokoje: o dzieci, o pracę, o przyszłość. Wiem, że chcesz mnie uwolnić od tego lęku. Oddaję Ci także mój czas, bo on cały do Ciebie należy.

Chcę być uboga duchem, nie przywiązana do niczego. „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5, 1). Panie pozwól mi zawsze pamiętać, że gdy czynisz mnie słabszą fizycznie, psychicznie i duchowo, wtedy zbliżasz się do mnie. Chcesz, żeby Cię potrzebowała, żebym Ci bardziej ufała, żebym wszystkiego oczekiwała od Ciebie.  "Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali". (2 Kor 12, 9) Ty znasz panie słabość mojej wiary. Chcę być jak dziecko: zamiast planować i analizować, zaufać  Tobie. Oddać się całkowicie w Twoje ręce.

Panie, przez Twoje Zmartwychwstanie zwyciężyłeś zło. Nie ma już więc ostatecznego fiaska, nie ma życia, które byłoby zaprzepaszczone. Wszystko nabrało sensu i celu. Również moje życie. Chociaż jestem grzeszna i niedoskonała, kochasz mnie taką, jaką jestem. Naprawisz to, co zrobiłam źle, uzupełnisz moje niedoskonałości. Przez to właśnie jak jestem słaba, mam szczególne prawo do Twojej miłości. Ty jesteś Ojcem, ja jestem Twoim dzieckiem.

Panie, ogołociłeś moją wiarę z wszystkich podpór naturalnych: zrozumienia, odczucia, doświadczenia zmysłowego. Zawiódł rozum, zawiedli ludzie – także ci najbliżsi, zawiodły także uczucia, odczucie zadowolenia z modlitwy. Zostałeś tylko Ty sam.

Dlatego dokonuję teraz Panie aktu zawierzenia.  Chcę opierać się tylko na Tobie i Twoim słowie.

Chcę powtarzać jak Jabes z 1 Księgi Kronik: „Obyś skutecznie mi błogosławił i rozszerzył granice moje, a ręka Twoja była ze mną, i obyś zachował mnie od złego, a utrapienie moje się skończy!”

Ty jesteś Bogiem rzeczy niemożliwych i nieprawdopodobnych. Ty jesteś wszechmocny, kochający i miłosierny. Jesteś zawsze obecny przy mnie, nawet wtedy, gdy wydaje mi się, że milczysz. Czas jest Twoją obecnością. Każda chwila jest próbą wiary. Czekasz na każde moje „TAK”.

Święta

Niedziela, XXVIII Tydzień zwykły
Rok B, II
Dwudziesta Ósma Niedziela zwykła

Galeria

Wyszukiwanie