Życie nasze
to podróż po wzburzonych wodach oceanu,
pośród ciemności nocy;
wiara to latarnia morska,
co nam drogę do portu wiecznej szczęśliwości ukazuje;
wierność w obowiązkach to czółno,
które nas od morskich broni bałwanów,
tj. od wpływów świata;
nadzieja, ufność w Bogu to kotwica,
co nas od zatonięcia ratuje;
miłość to wiatr, co żagle nadyma i do nieba wiedzie.
bł. Honorat Koźmiński
A MOŻE BÓG CHCE, BYM ZOSTAŁA… ZAKONNICĄ?
17 VIII 1996
Brak wewnętrznej samodyscypliny. Opuszczanie modlitw, skracanie do myślnych tylko. Dziś niedziela. Zacznę od dziesiątki różańca. Dlaczego ta gorliwość tak stopniowo we mnie słabnie? Nie, nie dam się słabości! Czytam poezje naszego Papieża – przepiękne i jakie głębokie.
27 IX 1996
Koniec praktyk studenckich, wielkie wzruszenia, tak miło, aż chce się płakać, że to koniec. Jak to się wszystko zmieniało - od lęku, pierwszych sztywnych lekcji, po radość, znowu niechęć i zaskakująco dobry koniec? Nie sądziłam, że będzie tak fajnie. Wszystko udało się na piątkę.
Miałam właściwie zapisywać moje sprawy z Tobą Panie. I jak? Tak średnio te sprawy stoją. Za dużo używam niecenzuralnych słów, za mało się modlę, a przecież jest dobrze. Owszem, dzielę się z Panem radością, dziękuję Mu, ale gorliwość coraz mniejsza. Ja się wstydzę modlić! Dlaczego? Czy ja się wstydzę wiary? Bo przecież nie pozdrowię kapłana na ulicy. Jak to zmienić? Jak być stanowczą, mądrą, wierną temu co dobre, swoim postanowieniom, temu, co wiem? Muszę pomyśleć.
I ta moja duma, jakaś nieżyczliwość. Stwierdzam to, porównując się do dziadka. On jest dobrym człowiekiem, choć można powiedzieć dużo o jego wadach. Chciałabym tak umieć oddać to, co mam, gdy ktoś potrzebuje. Tak naturalnie mieć to we krwi. Zwykle robię to na polecenie dziadka, ale sama wyjść z inicjatywą pomocy nie potrafię. Jak to zmienić? I nie obrażać się na wieki. To mi się trochę udało pokonać.
Chciałabym wiedzieć, czemu jest tak jak jest? Czasem nie wiem, czy moja obecna sytuacja – to kara czy nagroda? Jak to traktować? Czy Bóg jest przy mnie, czy nie? Czuję czasem, że muszę sobie sama radzić. Kłopoty są nie wiem za co. Skąd mam to wiedzieć?
Zaufać? Całkowicie? To jednak trudne, a przecież często sobie powtarzam zdanie Blacka – romantycznego angielskiego poety: Nie myśl, że możesz choćby westchnąć, by Stwórca nie był tuż przy Tobie.
Czytam też Miłosza, zaskakująco piękne. Nie znałam jego poezji. Taka głęboka. Cytuję: Poważnie Ciebie ostrzec muszę, łatwiej niż sądzisz zgubić duszę, przez niewłaściwe towarzystwo, bo jesteś gąbką – wchłaniasz wszystko. Strzeż się wariatów. Są dziś wariaci miarodajni. I każdy macha swą pałeczką i patrzy z góry moje dziecko. Zaiste wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie.
29 IX 1996
Dziś niedziela, godz. 13.15, a jeszcze nie byłam w kościele. W ogóle jakoś dziwnie się czuję. Nawet się nie pomodliłam i nie wiem jak to zrobić. Kiedyś chodziłam w takim stanie do kościoła, by tam godzinę po prostu odstać. Teraz pójdę z pewną nadzieją. Nigdy nie wiadomo, co się stanie, co mi przyjdzie do głowy. Jakoś spróbuję przeprosić Boga za tę obojętność, której sama nie rozumiem. Jest ze mną jak w piosence: Zła i dobra oddzielić w sobie ciągle nie umiem. Idę ciągle ku Tobie Panie, chciej mnie zrozumieć, chciej mnie odnaleźć w tym ludzkim tłumie. Nie wywyższyć nad poziom jak płomień, lecz oczyścić, wodą i ogniem świadomie…”.
Czy ja potrzebuję nawrócenia? Kiedyś myślałam, że jest tak wielu młodych, gorliwych, a dziś nasz ksiądz zapytał: Jeśli nie wy, to, kto? Okazuje się, że to my mamy być ostoją katolicyzmu w naszym kraju. Najpierw zdziwiłam się – ja? Potem przestraszyłam: taka odpowiedzialność, takie zadanie dla mnie? To ponad moje siły.
Teraz zastanawiam się poważniej, bo rzeczywiście, patrząc na moje środowisko, otoczenie, to, jeśli nie ja, to, kto? Chyba od niedawna zaczęło mi zależeć na głębszej relacji do Boga. Ale czasem i to się dziwnie rwie. Nie jestem pewna czy wolno traktować Boga jak kolegę tzn. mówić Mu wszystko w taki bezpośredni sposób?
Chyba jestem za nerwowa. Później mi przechodzi. Nawet, gdy się nie odzywam, każdy rozpozna, że jestem zła. Trochę nauczyłam się cierpliwości, ale ile można? Potem żałuję, bo i po co i na co było się złościć? Już taka jestem, co mam zrobić? Poprawiam się na jakiś czas i znów „diabli mnie biorą”. A może to naprawdę ci diabli? Przypomina mi się coś z „Dziadów” Mickiewicza: Człowieku, gdybyś wiedział, jaka twoja władza, że ledwie jedną myśl rozniecisz, już czekają twej myśli jak gromu żywioły – tak czekają twej myśli Szatan i Anioły: czy ty w piekło uderzysz, czy w niebo zaświecisz? Gdybym to ja zawsze pamiętała o tym. Nie wiem, coś dziś tak piszę bez ładu i składu. Wystarczy. Idę do kościoła. Muszę się otrząsnąć.
Zostawić za sobą wszystko i na godzinę przenieść się w inny wymiar rzeczywistości. Rzeczywistości?
« 1 2 [3] 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 »
Z pamiętnika duchowego Doroty
Panie, chcę spojrzeć na swoje życie i otaczający świat Twoimi oczyma.
Jeśli to co fizycznie oglądam, nie jest prawdziwą rzeczywistością, pozwól mi dostrzec prawdę. Przede wszystkim prawdę o moim życiu.
Nie mogę Cię poznać Panie w tej chwili, w której żyję.
Teraz mogę w Ciebie jedynie wierzyć, a moja wiara jest wprowadzeniem w przyszłe poznanie Ciebie w wieczności.
Swoje życie, Panie, postrzegałam jako trudne. Dzieciństwo czasami pełne łez, trudne relacje z rodzicami, brak okazywania przez nich miłości.
Potem trudne małżeństwo i jeszcze trudniejsze rodzicielstwo. Mówiłam, że wszystko osiągnęłam własną pracą, własnym uporem. Marzyłam o pełnej, szczęśliwej rodzinie. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej: małżeństwo nie istnieje (czy kiedykolwiek istniało?), chłopcy są niepełnosprawni, ich wiara stoi pod wielkim znakiem zapytania.
Mam problemy w pracy, problemy ze zdrowiem, z duchowością, z emocjami. Patrząc na to ludzkim okiem: porażka i dramat. Sytuacja bez wyjścia. Doszłam do punktu, kiedy już dalej nie daję rady. Ludzkie możliwości zostały wyczerpane. Nie tylko trudno jest mi wykonać najprostsze zadanie, trudno jest nawet podjąć najprostszą decyzję. Moje serce zniewala lęk: o jutro, o dzieci, o pracę.
Czy to jest moja „Mamona”? Według Twojej nauki – tak. „Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie.” (Mt 6,24)
Pouczona przez Ciebie Panie, chcę spojrzeć na to co było i jest, oczyma wiary, Twoimi oczyma:
Dopuściłeś Panie moje ogołocenia: zburzyłeś marzenia o szczęśliwej rodzinie i mój misterny plan, który sama sobie ułożyłam – mój plan na życie. Dopuściłeś chorobę synów – według mojego planu mieli być zdrowi i szczęśliwi. Dopuszczasz problemy w pracy, chociaż staram się pracować sumiennie. Zawsze szybko podejmowałam decyzje, a teraz mam problemy z zakupami w sklepie spożywczym… Marzyłam o bogatym życiu duchowym, a plącze mi się język przy najprostszej modlitwie. Oczekiwałam znaków od Ciebie, a mam jedynie ciemność przed oczami. Mam wrażenie Panie, że stoję przed olbrzymim murem, który nie chce się poruszyć… Za nim jest wolność, jest lepsze życie, ale muszę go pokonać.
Wyprowadziłeś mnie Panie na pustynię. Uczysz, że pustynia jest łaską. Od niej może rozpocząć się moje nawrócenie. A przecież myślałam Boże, że jestem osobą wierzącą. Ten fakt również chcesz zweryfikować.
Tak wiele pytań chciałabym Ci zadać Panie, tyle odpowiedzi chciałabym poznać. A Ty mówisz, żeby wybrać Ciebie. Uwierzyć bez pytania o szczegóły i konsekwencje tego wyboru.
Ogołocić się z przywiązań. Nie opierać się na niczym, poza Tobą. Nawet na żadnym z Twoich darów. Jedynie na Twojej mocy i miłości.
Uznać własną bezradność i oczekiwać wszystkiego od Ciebie.
Stale się nawracać.
Przejść przez wiele doświadczeń, prób i burz, trzymając Ciebie za rękę.
Uczysz, że wiara nie usuwa ciemności, wręcz przeciwnie: ona je zakłada. W tym kryje się jej sens.
Panie, tylko Ty wiesz dlaczego wybrałeś dla mnie trudne łaski. Ty wiesz, że także moja wiara sprawia mi problemy. Nie potrafię jej ocenić, opisać, zdefiniować. Czy moja niska ocena tej kwestii nie wynika z pychy? Że zawsze wszystko chciałam robić najlepiej, więc wierzyć też powinnam stuprocentowo i bez wątpliwości? Co zrobić w takiej sytuacji, gdy przed oczami ciemność, a w sercu letniość?
„Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16)
Modlitwa
Panie spójrz na moje puste ręce, brudne i skalane przywiązaniem do mamony. Zmiłuj się nade mną. Daj mi wolność serca. Zanurz mnie w Twojej miłości i niezgłębionym miłosierdziu.
Jeśli pokrzyżowałeś moje plany, aby moja wola mogła zjednoczyć się z Twoją, to znak, że jestem na właściwej drodze, a Ty nade mną czuwasz.
Panie zawierzam Ci całe moje życie i życie moich najbliższych. Niech będzie tak jak Ty chcesz. Ty wiesz najlepiej.
Panie oddaję Ci moje lęki i niepokoje: o dzieci, o pracę, o przyszłość. Wiem, że chcesz mnie uwolnić od tego lęku. Oddaję Ci także mój czas, bo on cały do Ciebie należy.
Chcę być uboga duchem, nie przywiązana do niczego. „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5, 1). Panie pozwól mi zawsze pamiętać, że gdy czynisz mnie słabszą fizycznie, psychicznie i duchowo, wtedy zbliżasz się do mnie. Chcesz, żeby Cię potrzebowała, żebym Ci bardziej ufała, żebym wszystkiego oczekiwała od Ciebie. "Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali". (2 Kor 12, 9) Ty znasz panie słabość mojej wiary. Chcę być jak dziecko: zamiast planować i analizować, zaufać Tobie. Oddać się całkowicie w Twoje ręce.
Panie, przez Twoje Zmartwychwstanie zwyciężyłeś zło. Nie ma już więc ostatecznego fiaska, nie ma życia, które byłoby zaprzepaszczone. Wszystko nabrało sensu i celu. Również moje życie. Chociaż jestem grzeszna i niedoskonała, kochasz mnie taką, jaką jestem. Naprawisz to, co zrobiłam źle, uzupełnisz moje niedoskonałości. Przez to właśnie jak jestem słaba, mam szczególne prawo do Twojej miłości. Ty jesteś Ojcem, ja jestem Twoim dzieckiem.
Panie, ogołociłeś moją wiarę z wszystkich podpór naturalnych: zrozumienia, odczucia, doświadczenia zmysłowego. Zawiódł rozum, zawiedli ludzie – także ci najbliżsi, zawiodły także uczucia, odczucie zadowolenia z modlitwy. Zostałeś tylko Ty sam.
Dlatego dokonuję teraz Panie aktu zawierzenia. Chcę opierać się tylko na Tobie i Twoim słowie.
Chcę powtarzać jak Jabes z 1 Księgi Kronik: „Obyś skutecznie mi błogosławił i rozszerzył granice moje, a ręka Twoja była ze mną, i obyś zachował mnie od złego, a utrapienie moje się skończy!”
Ty jesteś Bogiem rzeczy niemożliwych i nieprawdopodobnych. Ty jesteś wszechmocny, kochający i miłosierny. Jesteś zawsze obecny przy mnie, nawet wtedy, gdy wydaje mi się, że milczysz. Czas jest Twoją obecnością. Każda chwila jest próbą wiary. Czekasz na każde moje „TAK”.