Bóg redaguje dziennik
naszego życia;
Boska dłoń spisuje naszą historię:
zatroszczmy się o to, aby była ona piękna.
Bossuet

 

Życie nasze
to podróż po wzburzonych wodach oceanu,
pośród ciemności nocy;
wiara to latarnia morska,
co nam drogę do portu wiecznej szczęśliwości ukazuje;
wierność w obowiązkach to czółno,
które nas od morskich broni bałwanów,
tj. od wpływów świata;
nadzieja, ufność w Bogu to kotwica,
co nas od zatonięcia ratuje;
miłość to wiatr, co żagle nadyma i do nieba wiedzie.
bł. Honorat Koźmiński

A MOŻE BÓG CHCE, BYM ZOSTAŁA… ZAKONNICĄ?

30 IX 1996
Oj jakoś źle. Jutro początek roku, a dziś tak byle jak się czuję zewnętrznie i wewnętrznie.

2 X 1996
Wczoraj był początek roku akademickiego. Dużo zajęć. I studia pięcioletnie, a więc jeszcze trzy lata. To długo. Chciałabym je ukończyć i mieć taką możliwość.
Od wczoraj będę odmawiać różaniec. Pozostawię wszystkie troski Maryi. Ona z sercem swym matczynym nieustannie czeka, byś powierzył jej, co gnębi cię – brzmią słowa piosenki. Wczoraj to zauważyłam, że modląc się na różańcu, przychodzą takie myśli, pragnienia i refleksje, które inaczej by nie przyszły. Rodzi się wewnątrz jakaś dobroć i żal za niewierność Bogu. Zaraz pójdę do katedry na inaugurację roku akademickiego. Dlaczego zawsze boję się aż tak bardzo skorzystać z daru przebaczenia?

Jutro będzie następna niedziela. Cały tydzień – dobry, ale u Pana będzie zapisany jako zły. Boję się czy nie chcę? Nie wiem. Wolę nie myśleć. A przecież sumienie krzyczy do mnie coraz głośniej, choć to zagłuszam. Co zrobić? Jak wziąć się za siebie? Dlaczego ja mam takie wyrzuty sumienia? Dlaczego muszę ciągle myśleć o sobie? Czy wszyscy tak się ciągle nad sobą zastanawiają? Na pewno nie. Te myśli mnie opętały, łącznie z tymi złymi. Mam mętlik, chaos i w ogóle jakieś rozkojarzenie, brak spokoju czy czegoś takiego. To się musi skończyć! Później pomyślę.

A może nie odkładać wreszcie? Powiedziałam pewnemu kapłanowi, że przyjdę, nie będę zwlekać. I co? Nie umiem się pomodlić, nie wiem jak. No bo jak można w takim stanie ducha? Kładę się spać jak poganin i tak wstaję. A przecież było już tak wspaniale i byłam przekonana, że to się nie zmieni. Nie wyobrażałam sobie, że jeszcze raz gdzieś zejdę na bok. A jednak. Jak to się dzieje i kiedy? Dlaczego?
Czy ja tego chcę? To, że się boję pójść zaraz do spowiedzi to moja wina? Czy ktoś się tak boi jak ja? Jak można tak się bać?

Gdy patrzę na innych to im zazdroszczę i myślę, czemu ja się tak boję? Chyba to jest największą karą za popełnione grzechy. Chcieć a nie móc. Ten lęk odbiera mi siły i uniemożliwia podejście do konfesjonału, a potem brnę z tygodnia na tydzień. Ale ja nie mogę tak sobie pójść. Nie mogę i już! Może ja to wszystko traktuję trochę inaczej. Przecież ja wiem, co to znaczy. To nie obrzęd. Mam doskonałą świadomość tego, co robię, co mnie czeka, co myślę i sama potrafię się ocenić. Choć nie wiem tak do końca, czy Bóg może być ze mnie zadowolony? Co o mnie sądzi? Nie wiem. Gdybym musiała postawić się w miejsce Boga i ocenić się tak ogólnie to nie wiem – ciągle jeszcze zła i dobra oddzielić w sobie nie umiem.

Nie mam dobroci naturalnej, choć zawsze ją mam, ale ona jest wymuszona dobrą opinią, lękiem przed karą, powinnością, tym, że tak trzeba. Rousseau twierdził, że człowiek ze swej natury jest dobry. Mylił się. A jeśli nie ma we mnie naturalnej dobroci to, dlaczego? Jak ma być, skoro jej nie ma? Jeśli jest wrodzona, to nie moja wina, że jej nie mam. Właściwie wszystko mogę wytłumaczyć.
Ale stanąć w całej prawdzie czynu przed Bogiem, bez okoliczności łagodzących. Pewien ksiądz powiedział na religii, że sądzi, iż tak będzie wyglądał Sąd Ostateczny. Przeraził mnie wtedy.

Pomyślałam sobie, że może poproszę o pomoc śp. ks. Prymasa Wyszyńskiego. Kiedyś robiłam to częściej. Ostatnio przestałam. Poproszę też Męczenników Podlaskich – jutro beatyfikowanych. Poproszę o pomoc, bo nie umiem się przemóc. Zawsze, gdy mam do wyboru myśli dobre i złe, wybieram te złe.
Niby sama o tym decyduję, ale jakaś siła jakby mnie do tego popycha.
Dziś muszę z tym skończyć!

 

 «  1  2  3  [4]  5  6  7  8  9  10  11  12  13  14  15  16  17  18  19  20  21  22  23  24  25  26  27  28  » 

Powrót

 

 

Z pamiętnika duchowego Doroty

 

Panie, chcę spojrzeć na swoje życie i otaczający świat Twoimi oczyma.

Jeśli to co fizycznie oglądam, nie jest prawdziwą rzeczywistością, pozwól mi dostrzec prawdę. Przede wszystkim prawdę o moim życiu.

Nie mogę Cię poznać Panie w tej chwili, w której żyję.

Teraz mogę w Ciebie jedynie wierzyć, a moja wiara jest wprowadzeniem w przyszłe poznanie Ciebie w wieczności.

Swoje życie, Panie, postrzegałam jako trudne. Dzieciństwo czasami pełne łez, trudne relacje z rodzicami, brak okazywania przez nich miłości.

Potem trudne małżeństwo i jeszcze trudniejsze rodzicielstwo. Mówiłam, że wszystko osiągnęłam własną pracą, własnym uporem. Marzyłam o pełnej, szczęśliwej rodzinie. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej: małżeństwo nie istnieje (czy kiedykolwiek istniało?), chłopcy są niepełnosprawni, ich wiara stoi pod wielkim znakiem zapytania.

Mam problemy w pracy, problemy ze zdrowiem, z duchowością, z emocjami. Patrząc na to ludzkim okiem: porażka i dramat. Sytuacja bez wyjścia. Doszłam do punktu, kiedy już dalej nie daję rady. Ludzkie możliwości zostały wyczerpane. Nie tylko trudno jest mi wykonać najprostsze zadanie, trudno jest nawet podjąć najprostszą decyzję. Moje serce zniewala lęk: o jutro, o dzieci, o pracę.

Czy to jest moja „Mamona”? Według Twojej nauki – tak. „Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie.” (Mt 6,24)

Pouczona przez Ciebie Panie, chcę spojrzeć na to co było i jest, oczyma wiary, Twoimi oczyma:

Dopuściłeś Panie moje ogołocenia: zburzyłeś marzenia o szczęśliwej rodzinie i mój misterny plan, który sama sobie ułożyłam – mój plan na życie. Dopuściłeś chorobę synów – według mojego planu mieli być zdrowi i szczęśliwi. Dopuszczasz problemy w pracy, chociaż staram się pracować sumiennie. Zawsze szybko podejmowałam decyzje, a teraz mam problemy z zakupami w sklepie spożywczym… Marzyłam o bogatym życiu duchowym, a plącze mi się język przy najprostszej modlitwie. Oczekiwałam znaków od Ciebie, a mam jedynie ciemność przed oczami. Mam wrażenie Panie, że stoję przed olbrzymim murem, który nie chce się poruszyć… Za nim jest wolność, jest lepsze życie, ale muszę go pokonać.

Wyprowadziłeś mnie Panie na pustynię. Uczysz, że pustynia jest łaską. Od niej może rozpocząć się moje nawrócenie. A przecież myślałam Boże, że jestem osobą wierzącą. Ten fakt również chcesz zweryfikować.

Tak wiele pytań chciałabym Ci zadać Panie, tyle odpowiedzi chciałabym poznać. A Ty mówisz, żeby wybrać Ciebie. Uwierzyć bez pytania o szczegóły i konsekwencje tego wyboru.

Ogołocić się z przywiązań. Nie opierać się na niczym, poza Tobą. Nawet na żadnym z Twoich darów. Jedynie na Twojej mocy i miłości.

Uznać własną bezradność i oczekiwać wszystkiego od Ciebie.

Stale się nawracać.

Przejść przez wiele doświadczeń, prób i burz, trzymając Ciebie za rękę.

Uczysz, że wiara nie usuwa ciemności, wręcz przeciwnie: ona je zakłada. W tym kryje się jej sens.

Panie, tylko Ty wiesz dlaczego wybrałeś dla mnie trudne łaski. Ty wiesz, że także moja wiara sprawia mi problemy. Nie potrafię jej ocenić, opisać, zdefiniować. Czy moja niska ocena tej kwestii nie wynika z pychy? Że zawsze wszystko chciałam robić najlepiej, więc wierzyć też powinnam stuprocentowo i bez wątpliwości? Co zrobić w takiej sytuacji, gdy przed oczami ciemność, a w sercu letniość?

„Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16)

Modlitwa

Panie spójrz na moje puste ręce, brudne i skalane przywiązaniem do mamony. Zmiłuj się nade mną. Daj mi wolność serca. Zanurz mnie w Twojej miłości i niezgłębionym miłosierdziu.

Jeśli pokrzyżowałeś moje plany, aby moja wola mogła zjednoczyć się z Twoją, to znak, że jestem na właściwej drodze, a Ty nade mną czuwasz.

Panie zawierzam Ci całe moje życie i życie moich najbliższych. Niech będzie tak jak Ty chcesz. Ty wiesz najlepiej.

Panie oddaję Ci moje lęki i niepokoje: o dzieci, o pracę, o przyszłość. Wiem, że chcesz mnie uwolnić od tego lęku. Oddaję Ci także mój czas, bo on cały do Ciebie należy.

Chcę być uboga duchem, nie przywiązana do niczego. „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5, 1). Panie pozwól mi zawsze pamiętać, że gdy czynisz mnie słabszą fizycznie, psychicznie i duchowo, wtedy zbliżasz się do mnie. Chcesz, żeby Cię potrzebowała, żebym Ci bardziej ufała, żebym wszystkiego oczekiwała od Ciebie.  "Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali". (2 Kor 12, 9) Ty znasz panie słabość mojej wiary. Chcę być jak dziecko: zamiast planować i analizować, zaufać  Tobie. Oddać się całkowicie w Twoje ręce.

Panie, przez Twoje Zmartwychwstanie zwyciężyłeś zło. Nie ma już więc ostatecznego fiaska, nie ma życia, które byłoby zaprzepaszczone. Wszystko nabrało sensu i celu. Również moje życie. Chociaż jestem grzeszna i niedoskonała, kochasz mnie taką, jaką jestem. Naprawisz to, co zrobiłam źle, uzupełnisz moje niedoskonałości. Przez to właśnie jak jestem słaba, mam szczególne prawo do Twojej miłości. Ty jesteś Ojcem, ja jestem Twoim dzieckiem.

Panie, ogołociłeś moją wiarę z wszystkich podpór naturalnych: zrozumienia, odczucia, doświadczenia zmysłowego. Zawiódł rozum, zawiedli ludzie – także ci najbliżsi, zawiodły także uczucia, odczucie zadowolenia z modlitwy. Zostałeś tylko Ty sam.

Dlatego dokonuję teraz Panie aktu zawierzenia.  Chcę opierać się tylko na Tobie i Twoim słowie.

Chcę powtarzać jak Jabes z 1 Księgi Kronik: „Obyś skutecznie mi błogosławił i rozszerzył granice moje, a ręka Twoja była ze mną, i obyś zachował mnie od złego, a utrapienie moje się skończy!”

Ty jesteś Bogiem rzeczy niemożliwych i nieprawdopodobnych. Ty jesteś wszechmocny, kochający i miłosierny. Jesteś zawsze obecny przy mnie, nawet wtedy, gdy wydaje mi się, że milczysz. Czas jest Twoją obecnością. Każda chwila jest próbą wiary. Czekasz na każde moje „TAK”.

Święta

Niedziela, XXVIII Tydzień zwykły
Rok B, II
Dwudziesta Ósma Niedziela zwykła

Galeria

Wyszukiwanie