Życie nasze
to podróż po wzburzonych wodach oceanu,
pośród ciemności nocy;
wiara to latarnia morska,
co nam drogę do portu wiecznej szczęśliwości ukazuje;
wierność w obowiązkach to czółno,
które nas od morskich broni bałwanów,
tj. od wpływów świata;
nadzieja, ufność w Bogu to kotwica,
co nas od zatonięcia ratuje;
miłość to wiatr, co żagle nadyma i do nieba wiedzie.
bł. Honorat Koźmiński
A MOŻE BÓG CHCE, BYM ZOSTAŁA… ZAKONNICĄ?
1 VII 1997
Jest dobrze, choć wczoraj zasmakowało mi życie prywatkowe. No, ale dziś myślę o pielgrzymce do Częstochowy zupełnie poważnie. Mam nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży. Koleżanka opowiadała mi, że jej ciocia poszła na pielgrzymkę w intencji znalezienia sobie dobrego męża. No i znalazła, najlepszego, jaki tylko mógł się jej trafić. Została siostrą zakonną.
Moja pielgrzymka do Gniezna dokonała we mnie prawdziwego przewrotu. Ten św. Wojciech naprawdę mi pomógł, a ja do tej pory tak mało prosiłam świętych o pomoc. Myślę, że piesza pielgrzymka do Częstochowy to będą takie moje rekolekcje w drodze. Są mi bardzo potrzebne.
Chciałabym utwierdzić się, co do prawdziwego mojego powołania. Jakie ono jest?
Czy to jest to, co myślę? A jeśli tak, abym przestała się tego bać, niedowierzać, myśleć, że to niemożliwe i pytać wciąż: Ale ja? Naprawdę ja? Dlaczego?
Nie jestem godna itd. Tak chciałabym mieć pewność, co do powołania. Do tej pory szukałam i pragnęłam tej pewności w wierze I chyba stało się. Nie potrafię sobie teraz wyobrazić, że mogłam nie wierzyć, przestać na jakiś czas, potem okresowo, potem wątpić. Teraz chyba już nie wątpię. Czy rzeczywiście nie wątpię? Wiara jest trudna.
Chwilami myśli gdzieś uciekają, ale wierzę głęboko, że trzymam się dzięki modlitwie: rano, wieczorem i w ciągu dnia. Kiedyś mi o tym mówił któryś z kapłanów. Miał rację. Teraz dopiero to zrozumiałam. A tak w ogóle to podziwiam księży i szanuję ich.
Nie wierzę w to wszystko, co mówią ludzie i nie chcę wierzyć. Ja przecież, taki listek na wietrze, myśląc o sobie, o swoim powołaniu nie umiem policzyć godzin spędzonych na rozmowie z Bogiem, wołań, zamyśleń, łez, nocy pełnych ciszy i Jego obecności, i tego ciągłego zmagania się ze sobą. A oni? Oni przecież musieli przejść przez to samo i jakże więcej jeszcze, żeby uwierzyć w swój „dar i tajemnicę”.
6 VII 1997
Poranek, pada ulewny deszcz. Za oknem ponuro, a moje samopoczucie też niewesołe. Coś się we mnie zaczyna psuć. A było tak wspaniale. Ostatnie tygodnie przeżyłam inaczej niż wszystkie dotąd. Codziennie wstępowałam do kościoła, modliłam się na różańcu, nawet w ciągu dnia, gdy miałam czas, i były to modlitwy prawdziwe, bez uciekających myśli, z pełnym wewnętrznym zaangażowaniem.
Miałam głębokie pragnienie modlitwy, nie nudziłam się podczas niej. Czułam, że mówię do Tego, który słucha. Dziękuję dziś Bogu za te chwile; za radość odczuwania więzi łączącej Boga i człowieka; za to, że w ogóle mogę się modlić.
Ostatnio trochę sobie darowałam, odpuściłam i oto efekty. Niby nic złego nie zrobiłam, ale gdy słabnie gorliwość, to słabnie i miłość; dystans jakoś się zwiększa. Może łaska sakramentu pojednania jest mi potrzebna? Jak to wszystko inaczej się odczuwa, gdy rozumie się więcej, gdy zejdzie się głębiej. Mimo kłopotów wszelkiego rodzaju, doświadczanie bliskości Boga muszę określić jako niezasłużony dar i to dar ogromny. Coraz częściej myślę o tym, żeby wstąpić po studiach do zakonu.
Tym razem już nie bałabym się jak kiedyś, bo co można wskazać w życiu wartościowszego od Boga, od bycia z Nim i dla Niego?
Nie wiem, czego mi wtedy po maturze było tak żal zostawić? Ogarniał mnie potworny lęk na samą myśl o zakonie. Wtedy żal mi było takich drobnostek a najbardziej flirtowania z chłopakami i robienia sobie makijaży. Teraz myślę, że szkoda, że mam tak mało tych dóbr ziemskich, bo gdybym ich miała więcej, to więcej mogłabym Bogu ofiarować. A tak to nietrudno wyrzec się tego, czego się nie ma. Co ja mogę dać Panu Bogu? Siebie? A to nie za mało?
Każdego dnia będę prosić o to, abym dobrze rozpoznała i wypełniła swoje powołanie. Ciągle nie wiem, jakie ono jest. Pragnieniem moim jest, aby w tym roku pójść pieszo w pielgrzymce na Jasną Górę i zapytać o to moje powołanie Matkę Bożą.
Nie wiem tylko czy to będzie możliwe. Na przemian rodzi się we mnie nadzieja i zwątpienie. Tym razem będę stukać dotąd aż mi będzie otworzone; prosić dotąd aż otrzymam. Wczoraj prawie zwątpiłam, ale modlitwa na różańcu jakoś mnie podbudowała. Szkoda, że wcześniej nie byłam przekonana o jej wartości.
Podobno w czasie pielgrzymki zbiera się intencje przed odmawianiem różańca. Pomyślałam, że przygotuję kilka już teraz, wszak mam ich niemało. Moje intencje byłyby takie: Proszę Cię Matko Najświętsza o wiarę bez pytań i wątpliwości na każdy dzień mojego życia. Naucz mnie Maryjo całkowicie zaufać Bogu. Proszę też o odwagę w wyznawaniu wiary w każdej sytuacji. Pomóż mi pokonać obawy przed pomocą potrzebującym. Proszę też za moich braci, by zrozumieli, że życie bez Boga jest puste i aby chcieli Go odnaleźć. Dziękuję Bogu przez Ciebie Maryjo za możliwość studiowania, a zwłaszcza za to wszystko, co przyczyniło się do poznawania i pogłębiania mojej wiary. I jeszcze wiele innych.
« 1 2 3 4 5 6 7 8 [9] 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 »
Z pamiętnika duchowego Doroty
Panie, chcę spojrzeć na swoje życie i otaczający świat Twoimi oczyma.
Jeśli to co fizycznie oglądam, nie jest prawdziwą rzeczywistością, pozwól mi dostrzec prawdę. Przede wszystkim prawdę o moim życiu.
Nie mogę Cię poznać Panie w tej chwili, w której żyję.
Teraz mogę w Ciebie jedynie wierzyć, a moja wiara jest wprowadzeniem w przyszłe poznanie Ciebie w wieczności.
Swoje życie, Panie, postrzegałam jako trudne. Dzieciństwo czasami pełne łez, trudne relacje z rodzicami, brak okazywania przez nich miłości.
Potem trudne małżeństwo i jeszcze trudniejsze rodzicielstwo. Mówiłam, że wszystko osiągnęłam własną pracą, własnym uporem. Marzyłam o pełnej, szczęśliwej rodzinie. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej: małżeństwo nie istnieje (czy kiedykolwiek istniało?), chłopcy są niepełnosprawni, ich wiara stoi pod wielkim znakiem zapytania.
Mam problemy w pracy, problemy ze zdrowiem, z duchowością, z emocjami. Patrząc na to ludzkim okiem: porażka i dramat. Sytuacja bez wyjścia. Doszłam do punktu, kiedy już dalej nie daję rady. Ludzkie możliwości zostały wyczerpane. Nie tylko trudno jest mi wykonać najprostsze zadanie, trudno jest nawet podjąć najprostszą decyzję. Moje serce zniewala lęk: o jutro, o dzieci, o pracę.
Czy to jest moja „Mamona”? Według Twojej nauki – tak. „Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie.” (Mt 6,24)
Pouczona przez Ciebie Panie, chcę spojrzeć na to co było i jest, oczyma wiary, Twoimi oczyma:
Dopuściłeś Panie moje ogołocenia: zburzyłeś marzenia o szczęśliwej rodzinie i mój misterny plan, który sama sobie ułożyłam – mój plan na życie. Dopuściłeś chorobę synów – według mojego planu mieli być zdrowi i szczęśliwi. Dopuszczasz problemy w pracy, chociaż staram się pracować sumiennie. Zawsze szybko podejmowałam decyzje, a teraz mam problemy z zakupami w sklepie spożywczym… Marzyłam o bogatym życiu duchowym, a plącze mi się język przy najprostszej modlitwie. Oczekiwałam znaków od Ciebie, a mam jedynie ciemność przed oczami. Mam wrażenie Panie, że stoję przed olbrzymim murem, który nie chce się poruszyć… Za nim jest wolność, jest lepsze życie, ale muszę go pokonać.
Wyprowadziłeś mnie Panie na pustynię. Uczysz, że pustynia jest łaską. Od niej może rozpocząć się moje nawrócenie. A przecież myślałam Boże, że jestem osobą wierzącą. Ten fakt również chcesz zweryfikować.
Tak wiele pytań chciałabym Ci zadać Panie, tyle odpowiedzi chciałabym poznać. A Ty mówisz, żeby wybrać Ciebie. Uwierzyć bez pytania o szczegóły i konsekwencje tego wyboru.
Ogołocić się z przywiązań. Nie opierać się na niczym, poza Tobą. Nawet na żadnym z Twoich darów. Jedynie na Twojej mocy i miłości.
Uznać własną bezradność i oczekiwać wszystkiego od Ciebie.
Stale się nawracać.
Przejść przez wiele doświadczeń, prób i burz, trzymając Ciebie za rękę.
Uczysz, że wiara nie usuwa ciemności, wręcz przeciwnie: ona je zakłada. W tym kryje się jej sens.
Panie, tylko Ty wiesz dlaczego wybrałeś dla mnie trudne łaski. Ty wiesz, że także moja wiara sprawia mi problemy. Nie potrafię jej ocenić, opisać, zdefiniować. Czy moja niska ocena tej kwestii nie wynika z pychy? Że zawsze wszystko chciałam robić najlepiej, więc wierzyć też powinnam stuprocentowo i bez wątpliwości? Co zrobić w takiej sytuacji, gdy przed oczami ciemność, a w sercu letniość?
„Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16)
Modlitwa
Panie spójrz na moje puste ręce, brudne i skalane przywiązaniem do mamony. Zmiłuj się nade mną. Daj mi wolność serca. Zanurz mnie w Twojej miłości i niezgłębionym miłosierdziu.
Jeśli pokrzyżowałeś moje plany, aby moja wola mogła zjednoczyć się z Twoją, to znak, że jestem na właściwej drodze, a Ty nade mną czuwasz.
Panie zawierzam Ci całe moje życie i życie moich najbliższych. Niech będzie tak jak Ty chcesz. Ty wiesz najlepiej.
Panie oddaję Ci moje lęki i niepokoje: o dzieci, o pracę, o przyszłość. Wiem, że chcesz mnie uwolnić od tego lęku. Oddaję Ci także mój czas, bo on cały do Ciebie należy.
Chcę być uboga duchem, nie przywiązana do niczego. „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5, 1). Panie pozwól mi zawsze pamiętać, że gdy czynisz mnie słabszą fizycznie, psychicznie i duchowo, wtedy zbliżasz się do mnie. Chcesz, żeby Cię potrzebowała, żebym Ci bardziej ufała, żebym wszystkiego oczekiwała od Ciebie. "Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali". (2 Kor 12, 9) Ty znasz panie słabość mojej wiary. Chcę być jak dziecko: zamiast planować i analizować, zaufać Tobie. Oddać się całkowicie w Twoje ręce.
Panie, przez Twoje Zmartwychwstanie zwyciężyłeś zło. Nie ma już więc ostatecznego fiaska, nie ma życia, które byłoby zaprzepaszczone. Wszystko nabrało sensu i celu. Również moje życie. Chociaż jestem grzeszna i niedoskonała, kochasz mnie taką, jaką jestem. Naprawisz to, co zrobiłam źle, uzupełnisz moje niedoskonałości. Przez to właśnie jak jestem słaba, mam szczególne prawo do Twojej miłości. Ty jesteś Ojcem, ja jestem Twoim dzieckiem.
Panie, ogołociłeś moją wiarę z wszystkich podpór naturalnych: zrozumienia, odczucia, doświadczenia zmysłowego. Zawiódł rozum, zawiedli ludzie – także ci najbliżsi, zawiodły także uczucia, odczucie zadowolenia z modlitwy. Zostałeś tylko Ty sam.
Dlatego dokonuję teraz Panie aktu zawierzenia. Chcę opierać się tylko na Tobie i Twoim słowie.
Chcę powtarzać jak Jabes z 1 Księgi Kronik: „Obyś skutecznie mi błogosławił i rozszerzył granice moje, a ręka Twoja była ze mną, i obyś zachował mnie od złego, a utrapienie moje się skończy!”
Ty jesteś Bogiem rzeczy niemożliwych i nieprawdopodobnych. Ty jesteś wszechmocny, kochający i miłosierny. Jesteś zawsze obecny przy mnie, nawet wtedy, gdy wydaje mi się, że milczysz. Czas jest Twoją obecnością. Każda chwila jest próbą wiary. Czekasz na każde moje „TAK”.