Wystarczy chwila, aby być bohaterem;
ale potrzeba całego życia,
aby stać się dobrym człowiekiem.

P. Brulat

 

 Zawsze i wszędzie Panu Bogu zawierzyć –

we wszystkim Go widzieć,

wszystko złożyć w Jego ręce,

od Niego wszystkiego się spodziewać…

Wspomnienie o Księdzu Leonie Walaszku SDB - m. Wanda Demiańczuk

  Wyczerpany pracą, trudami, przeżyciami coraz częściej zapadał na zdrowiu, zwłaszcza w ostatnich latach swego życia, ale nie oszczędzał się. Gdy tylko powrócił ze szpitala już go widziano przy ołtarzu, na ambonie, w konfesjonale. Był zawsze do dyspozycji swoich Przełożonych i współbraci, nie myśląc o sobie. Trzykrotnie był bliski zejścia z tego świata.


  Mając świadomość, że zbliża się koniec wyrzekł do mnie te słowa: „Powiedz Siostrom, że bardzo je kocham, kocham bardzo wszystkich ludzi”. Największym jego bólem w czasie choroby, jak sam stwierdził, była niemożność służenia drugim. Ale gdy tylko poczuł się nieco lepiej, już był do dyspozycji.Przychodzili do niego z bliska i z daleka, z kraju i ze świata, by zaczerpnąć z tego przebogatego źródła Bożej miłości.


  Nic dziwnego, że jak w lipcu 1992 r. ponownie zapadł ciężko na zdrowiu, ludzie tak bardzo drżeli o jego życie. Płynęły błagalne modlitwy do tronu Bożego kochających go serc, by uprosić cud. Opatrzność sprawiła, że byłam przy naszym Ojcu w szpitalu, kiedy zmagał się ze śmiercią przez dwie doby. Modlono się o jego zdrowie w kraju i zagranicą, gdy tylko dotarła wieść o chorobie. I wysłuchał Pan głosu swego ludu i pozostawił go jeszcze wśród nas.


  Sam lekarz stwierdził: „To nie nasza zasługa, to moc z wysoka zadziałała”. Powrócił do domu, by dalej toczyć bój o Królestwo Boże w duszach ludzkich i służyć z całym poświęceniem. Odwiedzający go w szpitalu błagali: „Ojcze nie opuszczaj nas, bo kto nas będzie bronił przed złym duchem”.

 «  1  2  3  4  5  6  7  8  9  10  11  12  13  14  15  16  17  [18]  19  20  21  » 

Powrót

Ojciec Założyciel

Ks. Andrzej Mazurkiewicz włożył całe serce w rozwój naszej Wspólnoty, choć był człowiekiem, który nie mówił o swoich osiągnięciach i nie starał się nigdy, by jego osoba była zauważona i doceniona. Pozostały po nim jedynie urzędowe dokumenty, mówiące o wielości obowiązków, które podejmował dla dobra ludzi, wśród których żył i pracował. Na szczęście pozostawił swój żywy obraz we wspomnieniach sióstr, które go znały, a które tak wiele mu zawdzięczają.

Dla nich jest On przede wszystkim osobą, dzięki której to zgromadzenie w Polsce istnieje. Możemy je uznać za dzieło jego życia, gdyż był Założycielem, Dyrektorem, a nade wszystko opiekunem duchowym i troskliwym ojcem. Podjąwszy się opieki nad Sodalicją uczynił to wyłącznie dla pomnożenia chwały Bożej, gdyż kobiety tworzące tę wspólnotę pragnęły służyć Bogu. W podejmowanych decyzjach ksiądz Andrzej Mazurkiewicz brał pod uwagę nie tylko własne zdanie, ale często konsultował się z wieloma kompetentnymi osobami. Dla dobra tworzącej się wspólnoty nawiązywał liczne kontakty z kapłanami zakonnymi, a przy tym chętnie korzystał z ich pomocy i doświadczeń. Był otwarty na szeroką współpracę z nimi. Zależało mu na tym, aby zapewnić wspólnocie jak najlepszą opiekę duchową, dlatego też szukał odpowiedniego kapłana, i był gotów powierzyć mu swoje stanowisko. Bliższą współpracę nawiązał zwłaszcza z dwoma kapłanami: o. Józefem Małysiakiem (SDS) i z ks. Leonem Walaszkiem (SDB). Trzeba zaznaczyć, że wszystko, co ks. A. Mazurkiewicz w życiu podejmował wypływało z pobudek religijnych. Każde jego działanie brało swój początek przy ołtarzu. Omawiał wszystko z Bogiem, polecając się kierownictwu i opiece Matki Bożej.

Miało to swój szczególny wyraz przy tworzeniu się istniejącego dziś Zgromadzenia Sióstr Teresek: Kiedy zgłosiły się do niego pierwsze trzy kobiety (Ewa Bałaban, Anna Zabłocka i Anna Zembrzycka), pragnące podjąć służbę Bogu, ksiądz Andrzej Mazurkiewicz najpierw je wysłuchał, a następnie powiedział: „Moje dzieci, ja sam nic wam nie poradzę, ale zaprowadzę was do jednej Pani, która was pouczy i doradzi co macie robić. I zaprowadził je do kościoła. Odsłonił im Cudowny obraz Matki Boskiej i rzekł: „Oto ta Pani, proście Ją o wszystko”. I zostawił je w kościele. A one płakały, prosiły i błagały Dobrą Panią o łaskę. Ksiądz, widząc ich szczere pragnienia, wspólnie się z nimi modlił, a następnie nie tylko nie odmówił im swojej pomocy, ale zainspirował do szukania i odkrywania właściwego dla nich miejsca w Kościele.

Od początku prowadził je w duchu zakonnym, szczególną wagę przywiązując do ich osobistego życia z Bogiem. Ksiądz Mazurkiewicz był bowiem człowiekiem modlitwy. To w niej umieszczał wszystkie swoje dążenia i działania, aby były zgodne z wolą Bożą. Znany był jako wielki czciciel św. Teresy od Dzieciątka Jezus i św. Franciszka z Asyżu. Nadając kierunek rozwoju Sodalicji, oparł się na Regule Trzeciego Zakonu św. Franciszka, wyznaczając służebność jako naczelny cel zgromadzenia.

Wraz z rozwojem Sodalicji powiększał się zakres jego obowiązków i odpowiedzialności. Siostry ze wszystkimi sprawami, nawet najdrobniejszymi zwracały się do niego. W ich imieniu załatwiał wszelkie formalności zarówno w Kurii, jak i w urzędach państwowych. Troszczył się także o sprawy materialne wspólnoty. Trzeba zaznaczyć, że posiadał zdolności organizacyjne i umiejętność zarządzania, którymi wykazał się już przy organizowaniu Gimnazjum w Sokołowie.

Potrafił zabiegać o wszelkie dobro i poświęcić się temu całkowicie. Pojawiające się trudności pokonywał ze spokojem i wytrwale. Sumiennie wypełniał obowiązki zarówno proboszcza parafii jak i Dyrektora Sodalicji. Wszystkie ważniejsze przedsięwzięcia uzgadniał z władzą diecezjalną i przyjmował każdą jej decyzję z pokorną uległością. Sprawując powierzoną sobie nadrzędną funkcję w zarządzie Sodalicji troszczył się o jej całościowy rozwój. Wizytował wszystkie domy sodalicyjne, mając dzięki temu dobre rozeznanie potrzeb każdej wspólnoty. W miarę możliwości udzielał potrzebnej pomocy, rad i wskazówek. Dotyczyły one życia duchowego, społecznego i kulturalnego. Oprócz tego udzielał niezliczonej ilości rad praktycznych, które przekazywał podczas rekolekcji i zebrań przez siebie organizowanych. Włączył również do współpracy proboszczów parafii, w których pracowały sodalistki, prosząc o sprawowanie nad nimi duchowej opieki. Można powiedzieć, że właściwie uczył siostry wszystkiego. To od niego nauczyły się np. sporządzania ksiąg kasowych, protokołów, sposobu przeprowadzania zebrań i ogólnych zasad życia wspólnego. W trosce o rozwój intelektualny i duchowy członkiń Sodalicji ks. Mazurkiewicz zapraszał na rekolekcje i zebrania prelegentów z różnych dziedzin wiedzy, a ponadto nieustannie zachęcał siostry do czytania bieżącej prasy i literatury. Sam również zaopatrywał poszczególne domy w odpowiednie książki.

Z ustnych przekazów wiemy o różnorodnej pomocy finansowej, jakiej udzielał Sodalicji. Jest też informacja, że dom w Sokołowie był własnością ks. Mazurkiewicza przekazaną sodalistkom. Pomagał przeprowadzać remonty i zagospodarować teren wokół domu. Do czasu, gdy Sodalicja nie miała własnego dużego domu w Siedlcach, rekolekcje i zebrania organizował dla nich w parafiach, w których pracował tj. w Okrzei i w Łukowie.

Osobiście sprawował wobec sióstr funkcję ojca duchownego. Szczególnie ceniony był jako dobry spowiednik. Wspominają go obecnie w ten sposób siostry, które korzystały z jego posługi w konfesjonale. Niemniej ceniono go za pogodę ducha i za poczucie humoru, oraz za okazywany zawsze i każdej siostrze szacunek. Warto jeszcze wspomnieć o jego staraniach dotyczących kształcenia sióstr. Kierował je do odpowiednich szkół i na wszelkie dostępne kursy. Wszystkie siostry zachęcał do rozwijania posiadanych talentów, aby skuteczniej mogły się dzielić z ludźmi bogactwem swego umysłu i serca. Przypominał nieustannie jak ważne jest promieniowanie radością. Dlatego polecał organizować akademie i przedstawienia oraz uczestniczyć w występach chóru parafialnego. Osobiście bardzo lubił śpiewać, dlatego często śpiewał, ucząc przy tym siostry z Sodalicji i swoich parafian wielu nowych pieśni i śpiewanych modlitw.

W parafiach gdzie pracował, ks. Mazurkiewicz znany był również ze swojej życzliwości dla wszystkich. Potrzebujący zawsze znajdowali u niego wsparcie, zarówno duchowe jak i materialne. W czasie wojny np. przyjął do siebie o. Józefa Małysiaka, dzieląc z nim swoje mieszkanie w większości wtedy już zajęte przez okupanta i przysposobione na inne cele. Mieszkając w bardzo uciążliwych warunkach nigdy się nie skarżył. Dowiadujemy się o tym m. in. z Pisma bpa Ignacego Świrskiego: „... anormalne warunki Twego zamieszkania, gdyż plebania zajęta na różne urzędy państwowe. W tym samym Piśmie tegoż biskupa znajdujemy ponadto jeszcze kilka informacji o osobie księdza Mazurkiewicza: „Z zadowoleniem serca pasterskiego stwierdzam, że wśród dziekanów naszej diecezji, Ty, Czcigodny Księże Kanoniku, zawsze przyświecałeś sumiennością i gorliwością w spełnianiu, od szeregu już lat, uciążliwych obowiązków dziekańskich, za co wyrażam Ci z głębi wdzięcznego serca ojcowskie uznanie i pasterskie podziękowanie. Należy podkreślić, że na taką ocenę ks. Andrzej Mazurkiewicz pracował całym swoim kapłańskim życiem, wypełniając doskonale polecenia swoich zwierzchników, a tym samym wolę Bożą, która wyznaczyła właśnie jemu utworzenie nowej rodziny zakonnej istniejącej do dnia dzisiejszego w Polsce jako Zgromadzenie Sióstr „ Jedność” p.w. św. Teresy od Dzieciątka Jezus.

… ZE WSPOMNIEŃ S. ZUZANNY KOBYLIŃSKIEJ

Przez dwa lata pobierałam naukę krawiectwa u Sióstr Teresek w Parczewie. Poznałam wtedy życie zakonne z bliska. Po ukończeniu nauki stwierdziłam, że chcę być siostrą zakonną w tej wspólnocie. W Łukowie siostry miały swój dom nazywany „Rajem”, obok którego rozciągał się piękny, kilkuhektarowy ogród.

Przygotowując się do nowicjatu, pojawił się poważny problem ze zdrowiem. Ojciec Założyciel mnie jednak nie przekreślił, ale w trosce o moje dalsze życie zakonne, skierował listowne zaproszenie: „Zuziu, przyjedź do Raju, żeby podreperować zdrowie. Tu jest dużo mleka, masła, warzyw i owoców, i lepszego powietrza, które tobie jest potrzebne”. Oczywiście skorzystałam z tego zaproszenia.

To było moje pierwsze spotkanie z ks. kan. Andrzejem Mazurkiewiczem, naszym Ojcem Założycielem. Tak siostry zwracały się do niego już od początku powstania sodalicji. Mam w pamięci jego skromną, średniego wzrostu postać. Był szatynem o siwawo-szarych oczach, w których dostrzegało się łagodne i szczere spojrzenie.

Już wtedy zauważyłam, że nasze Zgromadzenie było oczkiem w głowie ks. Andrzeja. Był o nie bardzo zatroskany. Pragnął, aby siostry kształciły się i zdobywały umiejętności zawodowe w różnych dziedzinach życia, stosownie do potrzeb w tamtych powojennych, czasach. Dawał szansę wstąpienia do wspólnoty każdej postulantce. Mówił do starszych sióstr: „Przyjmijmy ją, a nabędzie ducha zakonnego…”. Nie szczędził żadnych trudów, zabiegów do pozyskania kandydatek i tego wszystkiego, co mogło służyć rozwojowi wspólnoty. Gotów był oddać za nią życie.

Siostry miały możliwość spotykać się z Ojcem bardzo często. (W tym czasie ks. Mazurkiewicz był dziekanem łukowskim). Codzienne wyczekiwanie na jego przyjście, najczęściej po południu, napełniało siostry radością. Pomimo wielu obowiązków, Ojciec znajdował czas, aby przyjść do „Raju”. Zawsze przynosił ze sobą coś i dla ciała i dla ducha.

Podczas pobytu w „Raju” poznałam wielką dobroć i troskliwość Ojca, który dbał o mnie jak o córkę, przynosząc w kieszeni zawsze coś do jedzenia, mówił: „Jedz Zuzia, żebyś nabrała sił i zdrowia i żebyś wytrwała w nowicjacie”.

Osoby Ojca Założyciela nie sposób zapomnieć. Był to człowiek przeniknięty Bożą dobrocią, czułością, miłujący ludzi. Dobroć okazywał wszystkim, darząc otoczenie dobrodusznym uśmiechem. Tę promieniującą dobroć odczuwał każdy, kto się z nim spotkał. Swoją postawą przynaglał wręcz do dobra. Kiedy ks. Andrzej pojawiał się w jakimś gronie osób, to wnosił pokój i radość. Znikały spory i nieporozumienia, zapominało się o urazach. Jego radość, życzliwość udzielała się innym. Emanował przy tym wielką pokorą, co sprawiało, że siostry, a także ludzie świeccy darzyli go zaufaniem i szacunkiem. Wszyscy lgnęli do niego. Był człowiekiem spokojnym, opanowanym, zrównoważonym. Jeśli musiał komuś zwrócić przykrą uwagę czy zganić, robił to z wyjątkową delikatnością. Sam wolał cierpieć, niż drugiego człowieka zranić. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek uskarżał się na swoje zdrowie czy problemy. W czasie wojny ledwo uszedł z życiem, kiedy wszedł na minę i został zraniony w nogę. Skutki tego wypadku odczuwał do końca życia, ale nie dawał tego po sobie poznać.

Będąc w nowicjacie, zapamiętałam taką scenę: Gdy Ojciec Mazurkiewicz niespodziewanie przyjechał do Siedlec, siostry momentalnie powiadamiały się wzajemnie: „Chodźmy, chodźmy na dół, bo Ojciec przyjechał” i biegły jedna przez drugą, aby Go powitać”.

Po wielu latach wciąż jeszcze duchowo widzę, jak uśmiechnięty Ojciec wita każdą siostrę pocałunkiem w czoło. Takie powitanie było zawsze niezmiernie miłe. Każdą z sióstr zapytał, co robi, jak się czuje, czy jest zdrowa, a jeśli której coś dolegało, to mówił: trzeba leczyć. Interesował się losem poszczególnej siostry.

Nie przeszedł obojętnie wobec drugiego człowieka. Jego wrażliwość na ludzkie problemy otwierała serca innych. Był dla wszystkich. Przy ołtarzu, w kancelarii, na plebanii, na ulicy. Gorliwy kapłan, skupiony na modlitwie. Nie pamiętam już kazań głoszonych przez Ojca, ale pamiętam, że jego słowa dawały radość, pocieszenie, duchowe umocnienie. Mówił z serca do serca.

Dostrzegało się w nim piękne cnoty działania Bożego, które zdobywał przed tabernakulum, w bliskiej zażyłości z Bogiem. Promieniował przedziwną dobrocią i każdego chciał uszczęśliwić. Takie zachowanie Ojca mogło drażnić jedynie ludzi będących daleko od Boga. Kiedy Ojciec Mazurkiewicz osłabiony chorobą, przekazał Zgromadzenie pod opiekę Ojca Leona Walaszka, siostry nie mogły Go już tak często widywać, ale były z Nim w stałym kontakcie.

Ostatni raz widziałam Ojca Andrzeja na krótko przed jego śmiercią. Zmarł w czasie Świąt Bożego Narodzenia - 26 grudnia 1955 roku. Na pogrzebie, siostry żegnały swojego Ojca Założyciela z wielkim żalem i smutkiem. Wszystkie go kochały, bo też wszystkie czuły się przez Niego kochane.

Wizytacja

Po wojnie, w latach 50-tych, miała miejsce wizytacja naszego Zgromadzenia. Z polecenia Kard. Stefana Wyszyńskiego Prymasa Polski, przybył do nas wizytator, który był dość rygorystycznie nastawiony do nowopowstałych bądź odradzających się wspólnot zakonnych. Siostra Wanda miała specjalne zadanie, zająć się gościem i udostępniać potrzebne dokumenty. Wizytator przyglądał się uważnie życiu sióstr. Jego ocena miała wpłynąć na dalsze losy naszego Zgromadzenia, czy przetrwa czy będzie rozwiązane, tak jak wiele innych wspólnot w tym czasie zostało rozwiązanych.

Nasze zgromadzenie po gruntowej wizytacji zostało przedstawione Prymasowi do zatwierdzenia, gdyż miało już dobrze opracowane ustawy i siostry żyły według reguł zakonnych. Wizytator oprócz tego zarządził głosowanie w sprawie ubioru zakonnego, ponieważ w czasie wojny siostry musiały założyć habity. W tajnym głosowaniu siostry opowiedziały się za strojem bezhabitowym. I tak już zostało. Na koniec wizytator pogratulował siostrom zaangażowania w życie Kościoła i życzył, by rozwijało się na chwałę Boga.

Święta

Poniedziałek, II Tydzień Adwentu
Rok C, I
Dzień Powszedni albo wsp. św. Jana Diego Cuauhtlatoatzin

Galeria

Wyszukiwanie